UNIWERSYTET EKSTREMALNY WYDZIAŁ EKOLOGII UMYSŁU Podobno ekologia dzieli się na płytką i głęboką. Lub inaczej: jest ekologia płytka i jest ekologia głęboka. To znaczy: mówi się o ekologii głębokiej – o ekologii płytkiej nie mówi się wcale. Takie określenie nie pada. Z reguły. Ale, skoro mówi się o ekologii głębokiej (nawet gdyby takowa miała istnieć jedynie w mówieniu, tylko jako pewne pojęcie mgliste i przez nikogo nie zdefiniowane), to z pewnością da się mówić także o ekologii płytkiej, powierzchniowej, mieliznowej. Trudno wyobrazić sobie, że istnieje jedynie ekologia głęboka. To tak, jakby istniały tylko głębokie akweny – nigdzie wody po kostki, po kolana i do pasa, tylko od razu wielometrowa głębina. Żadnych możliwości brodzenia i taplania się. Jesteśmy jednak na Uniwersytecie Ekstremalnym, gdzie wszystkie wydziały są ekstremalne, zatem w grę będzie wchodziła ekologia ekstremalna. Zarówno ekstremalnie głęboka, jak i ekstremalnie płytka. Lecz także ekstremalnie średnia, czyli do kolan, do pasa i po szyję. Jak i taka, co „kryje nas z rękami”. Dawniej ekologia zajmowała się problemem równowagi w przyrodzie. To były piękne czasy. Dopóki nie odkryto, że coś takiego jak równowaga nie istnieje. Przyroda jest jednym niekończącym się ciągiem katastrof, maleńkich, dużych i ogromnych. Równowagę można by zdefiniować jako stan bez katastrof. Skoro jednak stan braku katastrof jest stanem jedynie wyobrażalnym (lub wręcz niewyobrażalnym – to zależy od siły wyobraźni), to i stan równowagi nie istnieje. Chyba że będziemy mówić o stanie równowagi katastrof. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, lub tylko przypuszczenie, że największą katastrofą dla przyrody, byłby właśnie brak katastrof (tych małych, dużych i ogromnych). Nie jest wykluczone, że na Wydziale Ekologii powstanie kiedyś Katedra Katastrof, lub Instytut Katastrof, lub Instytut Katastrofalny (nie mylić z Instytutem Katastroficznym). Zobaczymy. Myślę, że najpierw należy przygotować wykład pod wdzięcznym tytułem: Równowaga katastrofalna Teraz też są piękne czasy. Może dlatego, że ekologia nie zajmuje się badaniem równowagi w przyrodzie, lecz ochroną tejże przed katastrofą zaśmiecenia – oczywiście w trochę złośliwym uproszczeniu (trudno wskazać, czy określenie „trochę” dotyczy złośliwości czy uproszczenia – zapewne jednego i drugiego). Upraszczając zatem dalej, lecz jedynie po to, by potem skomplikować wszystko ponad miarę, można stwierdzić, że wszystkie problemy natury ekologicznej, zarówno tej dawnej jak i obecnej, a także przyszłej, da się sprowadzić do problemu przestrzeni. Otóż, każda istota (lub każdy byt – gdyby uogólnić to jeszcze bardziej) pojawiając się na świecie zajmuje jakiś fragment przestrzeni, uniemożliwiając zajęcie tego samego fragmentu przestrzeni innej istocie. Tam gdzie wybuduję dom, nie wyrośnie drzewo – tam gdzie wyrosło drzewo nie wybuduję domu. No, chyba że je zetnę. A jeśli nie będę chciał go ściąć, to idąc za przykładem ptaków mogę spróbować zbudować dom na drzewie.... i tu właśnie zaczynają się niekończące się komplikacje i dzielenie włosa na znacznie więcej niż czworo – to jednak będą już tematy fascynujących wykładów, ćwiczeń i badań. Na przykład: Czy da się żyć nie zajmując w ogóle miejsca? Jak żyć zajmując jak najmniej miejsca? Czy więcej jednych oznacza mniej drugich? Miasta-chmury (ten wykład można pominąć) Myśli-ofiary. Myśli-drapieżniki. Umysł-dżungla. Umysł-pustynia. Jak powszechnie wiadomo, Liberlandia jest krainą zbudowaną z liter i słów. Ekologia słów i liter. To jest dopiero coś. COŚ. COŚ NIEBYWAŁEGO! Coś czym się chyba nikt do tej pory nie zajmował – oprócz cenzora, chociaż jego myślenie podążało trochę innym tropem... Proszę tylko wyobrazić sobie bogactwo tematów: Czy słowa zajmują
miejsce?
Teksty-śmieci. Słowa-śmieci. Litery-śmieci. Czy niesłowa zajmują mniej czy więcej miejsca niż słowa? Jak ograniczyć produkcję pojęć Ach, cóż za wielkie, daleko poza horyzont sięgające, nieskończone pole do badań i eksperymentów otwiera się przed nami: EKOLOGIA UMYSŁU... <<< |