Pytanie z pozoru proste, lecz jak to bywa z
pozornie prostymi pytaniami wprawia w
zakłopotanie, a niektórych nawet w osłupienie. Ci
zakłopotani raczej będą milczeć i w ciszy
zastanawiać się nad sensownością udzielania
odpowiedzi i nad udzieleniem sensownej odpowiedzi.
Ci osłupiali, kiedy minie już moment ogłuszenia i
oniemienia, czyli kiedy odzyskają słuch i mowę,
wybuchną, o dziwo, pytaniem: Po co w ogóle zadawać
takie pytanie?
Mają rację. Teraz takie pytanie jest
bzdurą, lecz za jakiś czas bzdurą nie będzie. Nie
wiadomo jaki to będzie czas, ale za JAKIŚ czas, za
ileś lat, słowa wypełnią wszechświat i nie będzie
już nic innego poza słowami, bo na nic innego nie
będzie miejsca. Czy połączą się wtedy w jedno
niewyobrażalnie wielkie słowo, a ono nie będąc w
stanie udźwignąć własnej masy zawali się,
rozpadnie na niewyobrażalnie, lub wyobrażalnie,
dużo mniejszych, zupełnie innych, nowych słów, lub
zapadnie się, wchłonie samo siebie i zniknie –
tego zupełnie nie wiadomo. Nie należy też
wykluczać innego wariantu wydarzeń: że oto słowa
ściśnięte własnym ciężarem przekształcą się w
czarną dziurę i zaczną pochłaniać inne, nowe
słowa, a wtedy słowa będą mogły pojawiać się bez
umiaru i bez końca, bo zawsze będzie dla nich
miejsce....
Taki scenariusz jawi się jako zgoła
fantastyczny. Szalona wizja. Miraż. Scenariusz
filmu więcej niż katastroficznego: oto słowa
wypełniają świat – jeszcze kilka i już będzie on
pełny – jeszcze jedno, to ostatnie, które zajmie
ostatnie wolne miejsce w przestrzeni (ilość słów
zwiększała się bowiem szybciej, niż rozszerzająca
się przestrzeń zwiększała swoją objętość – słowa
dogoniły przestrzeń, a teraz będą ją przeganiać) –
kto lub co je wypowie? albo napisze? - czy potem
zapadnie milczenie? - ależ nie! wręcz przeciwnie,
jazgot osiągnie apogeum i to apogeum będzie trwać
– aż do momentu, kiedy przestrzeń znowu wyprzedzi
słowa i wtedy one znowu będą mogły się pojawiać,
choć ciągle nie będzie wiadomo, kto lub co je
wypowiada lub pisze – któż miałby to robić, skoro
słowa wypełnią dokładnie całą przestrzeń i nie
będzie miejsca dla żadnej istoty lub żadnego
urządzenia, które mogłoby wypowiadać lub pisać
kolejne słowa, bo przecież słowa same się nie
mnożą - - - - chyba trochę się
pogubiłem – ale na szczęście to miałby być film
katastroficzny, a te nie wymagają logiki tylko
dramatycznej akcji - -
No więc jednak zajmują
miejsce. Te pisane-drukowane na pewno tak.
Wystarczy spojrzeć na jakąkolwiek książkę. Wziąć
ją do ręki. Otworzyć.... Sprawa oczywista. Nawet
tak małe słówko jak no, albo jeszcze mniejsze i – nawet gdyby było
wydrukowane jak najmniejszą i najchudszą czcionką,
też zajmowałoby jakiś malutki, maluteńki obszar
papieru. Czyli przestrzeni. Na początku zapewne
wydawało się, że jest to tak mały skrawek
przestrzeni, nawet w przypadku słowa uznanego za
ogromne (nie ze względu na wielkość liter, lecz
ich ilość), iż nie warto sobie nim głowy zawracać,
gdyż takich skrawków jest niewyobrażalnie dużo.
Niewyczerpalnie. Wszystkie razem wzięte miałyby
się do tej bez ustanku rozciągającej się
przestrzeni tak, jak jedno słowo do wszystkich....
Na początku – bo potem już
nie....
A wszystkie słowa to ile słów? Właśnie, wydawałoby się, że to podstawowy problem. Tymczasem tak nie jest. Bo jeśli słowa nie zajmują miejsca, to ich ilość jest zupełnie bez znaczenia. Jeśli zaś okaże się, że tylko część słów zajmuje miejsce, a część nie, to ważna będzie ilość tych zajmujących miejsce, szkoda więc będzie marnować czas i energię na liczenie tych, które miejsca nie zajmują.... Naprawdę szkoda? Nie wiadomo na co komu potrzebna byłaby taka wiedza, ale ostatecznie bardzo wiele rzeczy na świecie jest (albo przynajmniej wydaje się) niepotrzebnych, jest efektem czystej straty czasu i energii, a wydają się (albo są) wręcz niezbędne dla istnienia świata. Dobrze. Zatem będziemy
liczyć słowa. Jak? Najlepiej byłoby skonstruować
maszynę, która zrobiłaby to za nas. Ona bowiem nie
zmęczy się, ani nie policzy jednego słowa dwa lub
nawet wiele razy, ani też nie ominie żadnego, co z
pewnością zrobilibyśmy my. Miejmy nadzieję, że
taka maszyna wnet powstanie, i że powstanie ona
właśnie tu, na Uniwersytecie Ekstremalnym.
Należałaby przecież do kategorii maszyn
ekstremalnych, a tworzeniem takich maszyn,
badaniem wszelkich aspektów teoretycznych (i być
może także praktycznych) ich projektowania,
powstawania i funkcjonowania zajmuje się Wydział Maszyn Ekstremalnych.
Kto jest zainteresowany takimi maszynami, czyli
także Maszyną Do Liczenia
Słów, niech uda się właśnie tam.
Najpierw musimy podzielić słowa na następujące grupy: widzialne, słyszalne, półwidzialne, półsłyszalne, niewidzialne, niesłyszalne. Oczywiście, wszyscy stwierdzą, że najłatwiej, choć uprawnione byłoby użycie w tym miejscu zawiłej konstrukcji „najmniej trudno”, policzyć słowa widzialne, czyli wydrukowane i napisane. Tymczasem najmniej trudno jest policzyć słowa półwidzialne, czyli te pojawiające się na ekranach nie tylko komputerów. Są one półwidzialne, ponieważ teraz są widzialne, istnieją fizycznie, a za chwilę znikną i ich fizyczne istnienie stanie pod znakiem zapytania, aczkolwiek w jakiejś formie przetrwalnikowej muszą się znajdować, skoro po włączeniu monitora i przywołaniu z pamięci tego właśnie dokumentu, znowu pojawią się na ekranie. Są zatem dokładnie policzone i skatalogowane, więc wystarczy tylko dodać liczby zapisane w pamięci komputerów. No właśnie: wystarczy tylko. Ach, jakże się to wydaje łatwe.... Już nie tak łatwe wydaje się to w przypadku słów zapisanych na innych nośnikach niż komputerowe dyski i pamięci. Mam na myśli słowa półsłyszalne, czyli te istniejące na przykład na taśmach magnetofonowych lub różnego rodzaju płytach – półsłyszane bo raz je słychać, a raz nie. W przypadku słów słyszalnych, lecz nie
zapisanych na żadnym nośniku, sytuacja bliska jest
dramatu, ale ciągle jeszcze jakieś szanse są,
chociaż wykonanie takiego zadania zbliża się
niebezpiecznie do niewyobrażalności. (Spróbujmy
wyobrazić sobie, jak policzyć wszystkie słowa
wypowiadane przez wszystkich ludzi, kiedy ja
wypowiadam to zdanie.)
Tragedia zaczyna się w przypadku słów niewidzialnych i niesłyszalnych, czyli tych nigdy nie opuszczających naszych głów. Pewną nadzieją jest to, że znikają one razem z nami, chyba że przyjąć założenie, że zostają w jakiś sposób utrwalone, zapisane, w strukturze kostnej naszych czaszek. Jeśli myśl jest jakąś falą, to jako jakaś fala musi w jakiś sposób oddziaływać na strukturę tkanek wśród których powstaje, które ją generują, przez które przenika, lub które ją pochłaniają... Tak jak można podejrzewać kamienie i skały, cegły i tynki, że w ich strukturze, może na poziomie atomowym, a może na jakimś innym, utrwaliły się wibracje wywołane falami akustycznymi naszych głosów.... Ech.... Zostawmy liczenie. Wróćmy do tematu. Słowa widzialne zajmują miejsce. Tak. Zdecydowanie tak. Widać to gołym okiem. Stos słów może przygnieść i zadusić. Słowa słyszalne zajmują miejsce. Hmmm. Zdecydowanie się waham. Kiedy są słyszane – tak. Chociaż zmierzenie pola lub objętości takiego słyszanego słowa byłoby zgoła niemożliwe, lub tak trudne, że nieomal niemożliwe. Czyli kiedyś będzie możliwe... A słowo, które już wybrzmiało? Już zamieniło się w ciszę? Jeśli nie zostało w jakiś sposób zapisane, na jakimś nośniku, świadomie lub nieświadomie, z premedytacją lub automatycznie? Jeśli uwolniło przestrzeń, którą przez mgnienie zajmowało? Nie. Chyba nie.... Bo przecież na pewno zostało w czyjejś głowie. Nie jest możliwe, żeby słowo raz wypowiedziane nie zostało przez nikogo usłyszane. Musiał je usłyszeć choćby ten, który je wymówił. Nawet jeśli był głuchy. Jak pień lub jak kamień. Usłyszał je uchem wewnętrznym. Wtedy ono już w nim zostało. To zadziwiające ile nam się w głowie słów
mieści. Czyżby więc te słowa
niewidzialne-niesłyszalne nie zajmowały miejsca?
Lub zajmowały go niewyobrażalnie mało? Nie jest
znany żaden przypadek rozsadzenia głowy od
nadmiaru słów. Niekiedy głowa zdaje się pękać od
jednego słowa, lub od kilku ułożonych w
zdanie-młot lub zdanie-świder, na iluzjach i
oczekiwania wszakże wszystko się kończy.....
Jednak jeśli nawet nie zajmują przestrzeni
fizycznej, to zajmują przestrzeń intelektualną.
Czy możliwa jest zatem sytuacja, kiedy to w głowie
będą same słowa, a nie będzie żadnych obrazów i
żadnych dźwięków, i żadnych innych nie-słów,
bowiem braknie dla nich miejsca?
Niebywale interesującymi bytami są słowa. Są, a jakby ich nie było. I są, i ich nie ma. Nie ma ich, a jakby były. Niebywale interesujące jest także to, że oto w skończonej, ograniczonej czaszce, mieści się nieskończony, nieograniczony umysł. Ściśle określone zewnętrze zawiera w sobie całkowicie nieokreślone wnętrze.... Czy jednak nieskończoność, nieograniczoność umysłu nie jest tylko naszym niespełnionym życzeniem? A skądinąd to fascynująca wizja: umysł operujący tylko słowami. Spróbujmy wyobrazić sobie właśnie coś takiego: nie znamy obrazów, nie znamy dźwięków, znamy jedynie słowa. Nasz umysł jest jedynie magazynem i fabryką słów. Słów, które nie są ani obrazem, ani
dźwiękiem.
Cóż to byłyby za słowa? Zapachy? Nie, nie. Zapachy też nie. Słowa, które nie są ani obrazami, ani dźwiękami, ani zapachami. Ani wrażeniami dotykowymi. Ani wahaniami temperatury i ciśnienia.... Jakie byłyby te słowa? Też takie, że byłyby, a jakby ich nie było? Że byłyby i by ich nie było? <<< |