To był zaiste genialny pomysł: zamiast my gonić Europę, niech Europa goni nas! Tym bardziej genialny, że pod tym względem Europa była za nami o wiele dziesiątków lat i nie miała żadnych, ale to żadnych szans by nas dogonić. Mogła nam tylko zazdrościć. A pod jakim względem? Pod względem złego stanu dróg. A skoro Europa wyprzedzała nas o wiele dziesiątków lat pod względem dobrego stanu dróg, to my też nie mieliśmy szans by ją dogonić. Gonienie nie miało zatem żadnego sensu. Byłoby tylko stratą czasu, sił i energii. Co zatem należało zrobić? Należało podjąć działania w dokładnie przeciwnym kierunku! Czyli: nie budować nowych dróg, nie modernizować już istniejących, a przede wszystkim nie naprawiać starych – pozwolić im niszczeć. Im więcej dziur – tym lepiej. Im węższe pobocza – tym lepiej. Im gorzej wyprofilowane zakręty gwarantujące poślizg i wypadnięcie z trasy – tym lepiej. Im gorsze oznakowanie – tym lepiej. Im głębsze i bardziej kręte koleiny – tym lepiej. I tak dalej. Uczynić z tego kraju skansen drogowy. Rezerwat ścisły. I tak go reklamować. Nie jako raj i sielankę, lecz jako kraj gdzie natychmiast po przekroczeniu granicy poziom adrenaliny podnosi się dwukrotnie. Oto wjeżdżasz do kraju, w którym nie będziesz się nudzić. Oto prawdziwe piekło (= raj) dla kierowców. Oto kraj najwyższego ryzyka podróżowania. Nawet wędrowanie na bosaka przez dżunglę pełną jadowitych węży nie dostarczy ci tylu wrażeń. Nie musisz skakać z wysokości kilku kilometrów i otwierać spadochronu w ostatniej chwili. Nie musisz zjeżdżać na desce z himalajskiego ośmiotysięcznika. Nie musisz łamać sobie głowy nad wymyślaniem coraz to kosztowniejszych i perwersyjnych szaleństw. Wystarczy, że przyjedziesz tu i wybierzesz któryś z niezliczonych odcinków specjalnych (czyli pojedziesz bądź jaką drogą), a serce skoczy ci do gardła, włosy się zjeżą, obleje cię najzimniejszy pot. Każda pora dnia i roku jest dobra, więc nie musisz czynić specjalnych planów. Kiedy tylko poczujesz, że dopada cię nuda, że pragniesz mocniejszych wrażeń niż skok na bandżi, wsiadasz do samochodu i przyjeżdżasz tutaj – i nigdy się nie rozczarujesz. Czekają cię rzeczy i wydarzenia nieprzewidywalne, za każdym razem inne, tak jak zaskakuje puszcza, łąka lub bagno, którym pozwala się żyć własnym życiem, których nie kontroluje się i którym nie przeszkadza się. Nie musisz też wydawać pieniędzy na mapy, bo ich nie ma – to znaczy są tylko stare, sprzed wielu lat, nieaktualne, wprowadzające w błąd, bo pokazujące to co już nie istnieje, a nie pokazujące tego co zaistniało – możesz zatem czuć się pionierem, odkrywcą. Możesz odkrywać miejsca i pory szczególnie niebezpieczne: ot, choćby krawędź dnia i nocy, kiedy w zapadających ciemnościach znikają nieoświetlone (oczywiście specjalnie) furmanki i pijani rowerzyści (również specjalnie nieoświetleni i niespecjalnie, czyli z nieistniejącej własnej nieprzymuszonej woli, upici) ..... czy na przykład porę żniw, kiedy to na drogi wypełzają gigantyczne, archaiczne kombajny gotowe połknąć twój samochód, zmielić go, przeżuć i wypluć w postaci kostki blaszanego siana ..... czy też czas zbiorów buraków cukrowych, kiedy to odżywa magnacka fantazja sprzed wieków, która kazała posypywać drogi cukrem, by w środku lata można było zrobić kulig i spod kopyt mogły tryskać fontanny słodkiego śniegu, przybierając wszakże formę prymitywnej, surowej, aczkolwiek niezwykle śliskiej buraczanej miazgi ...... A wszystko to za niewielką opłatą, niewiele wyższą niż bilet na pierwszą lub drugą strefę metra w którymś z wielkich miast. Ach! Umierać nie żyć!

To naprawdę był genialny pomysł. A w połączeniu z genialną kampanią reklamową, która polegała na braku reklamy i zastąpieniu jej sprawną kampanią informacyjną wykorzystującą przede wszystkim niebywałą przepustowość kanałów poczty pantoflowej przyniósł on genialne rezultaty. Graniczące z cudem gospodarczym. Oto nie inwestując prawie nic zarobiono prawie krocie. Nie ma jednak beczki miodu bez łyżki dziegciu. O ile goście bawili się przerażająco wspaniale, o tyle gospodarze zaczęli ohydnie gnuśnieć w nadmiernym dostatku. Poczęła ich zżerać nuda. I zapragnęli wielkiego widowiska.

 

I skąd się to wzięło? Ach, jakże chciałoby się powiedzieć KARTKA. Stara kartka byłaby pożółkła, miałaby postrzępione, może nawet nadpalone brzegi, trzeba by ją rozprostować, wygładzić, lecz ostrożnie, żeby nie rozpadła się ....... A taki PLIK? Czy można sobie wyobrazić plik z nadpalonymi brzegami? Albo zmięty, poszarpany? Zetlały? Plik ukrywa uszkodzenia, wstydzi się ich, nie otwiera się. Ten się otwiera i chyba niczego nie ukrywa. Widocznie jest już po rekonstrukcji. Po konserwacji. Może jest fragmentem wywiadu udzielonego przez kogoś komuś pocztą elektroniczną, a dotyczącym historii Komitetu, jego początków. To było przecież tak dawno, że te początki giną w mrokach serwerowych pamięci i wydaje się, że istniał on od zawsze. Jak też wydaje się, że będzie istniał zawsze. Zawsze się tak wydaje, że wszystko będzie istniało ciągle i zawsze. Nawet tym, którzy planują koniec świata.