Ta zagroda jest nietypowa. Jak wszystko tutaj, bo tu typowa jest tylko nietypowość... Składa się tylko z dosyć dużego domu i dosyć małej szopy. I zielonego gąszczu – ni to lasu, ni to ogrodu, ni to zagajnika, ni to sadu, ni to dżungli... A na dodatek, a przede wszystkim nie jest ogrodzona. I zagrodzona też nie jest. Nie ma płotu. Nie ma muru. Nie ma ściany zieleni . . . . . . Jest ściana zieleni. Ale jakaś niepełna. Wyszczerbiona i dziurawa. Tu zwarta i szczelna – tam rzadka, pełna szczelin.... Kiedyś był płot, lecz tylko z przodu – czyli z tyłu – czyli od drogi – lecz zbutwiał, spróchniał, rozpadł się ku uciesze. Zostały po nim betonowe słupki – ku zmartwieniu – których nie da się wyciągnąć z ziemi, więc miały posłużyć za rusztowanie zielonej ściany z wikliny, sumaków, róż, wiśni, skrzaczałych mirabelek, nawet ze śmigłego klonu, z czegoś tam jeszcze, z chaszczy nie wiadomo jakich.... och, nawet z ligustru.... ale ligustr nie wyrósł, wiklina, która nieopodal nie zna umiaru, tu się ociąga i grymasi.... Potem przychodzi jesień, opadają liście i nie ma ściany. Jest plątanina gałęzi stanowczo za rzadka. Więc ta ściana jest okropnie porowata, nieprzyzwoicie przepuszczalna... Lecz jednak to ściana. Ściana-nie-ściana.

A zagroda powinna być zagrodzona. Bo jeśli nie jest zagrodzona, to nie jest zagrodą – czym więc wtedy jest? Bo jeśli jest tylko ogrodzona, a nie jest zagrodzona, to czym wtedy jest? Ogrodzenie nie jest zagrodzeniem, chociaż może nim być. Zagrodzenie nie jest ogrodzeniem, chociaż może też nim być.

Czy ogród nieogrodzony jest ogrodem?

Oto prastary problem. Jak się ogrodzić, żeby się nie zagrodzić. Jak się zagrodzić, żeby się nie ogrodzić. Jak coś otworzyć nie otwierając. Jak coś zamknąć nie zamykając. Jak być nie będąc. Jak nie być będąc. Jak mieć nie mając i jak nie mieć mając.
Zatem, może nie jest tak, że nie ma wnętrza i zewnętrza, bo one są, tak jak jest dzień i noc – każdy wie, kiedy jest dzień, a kiedy jest noc. Nikt jednak nie wie, kiedy i gdzie dzień się zaczyna, ani kiedy i gdzie się noc kończy, a jeśli tak, to znaczyłoby to, że nie ma granic. A nawet jeśli są, to są rozmyte, niemożliwe do określenia, niewyobrażalne, choć raz mniej, a raz bardziej.

Niewyobrażalne to jest dzielenie działki bez granic. Bo prędzej czy później dzielić będzie trzeba. Bo jeszcze bardziej niewyobrażalne jest to, że dzielenia nie będzie. O, tego to już nikt za płotem sobie nie wyobrazi.

Wyobrażalne jest natomiast gospodarstwo idealne, choć zapewne każdy wyobrażałby sobie je inaczej.


Wszystko przez brak płotu. Bo jak jest płot, to jest i zapłocie i przedpłocie. Przedpłocie, które jest zapłociem i zapłocie, które jest przedpłociem. Czyli ogólnie i szczegółowo rzecz ujmując jest porządek. I nie marnuje się czasu na bzdurne dywagacje. Tak pomyśleliby mieszkańcy krain zapłotnych. Bo płot to jak ramka dookoła ekranu; jest ramka i wszystko wiadomo – tak pomyśleliby mieszkańcy krain zaramkowych. Lecz ramka jest po bokach – a co jest przed i za ekranem? a co z głębią obrazu?

No więc jest dom, dosyć tajemnicza szopa i bardzo tajemniczy ogród... Nie. Jest dom, tajemniczy ogród i znacznie bardziej od niego tajemnicza szopa – tak – szopa jest najbardziej tajemnicza. A między nimi dziura w ziemi, czyli studnia z ciemnoniebieskim daszkiem. I podwórze, które raczej winno być określone słowem zadomie, lub podomie, albo przedszopie, bo dworu tu nie ma żadnego. Przecież to tylko niezagrodzona zagroda. Z jednej strony pozorna skończoność drogi, a z drugiej pozorna nieskończoność ogrodu...