Wygląda niepozornie. Ot, zwyczajny graniastosłup. Trochę krzywy. Nie dlatego, że jedna ze ścian, czyli dach, nie jest prostopadła do tych dwóch, z którymi ma wspólne dłuższe krawędzie, a jest prostopadła to tych dwóch z którymi ma wspólne krótsze, lecz dlatego, że żadna z tych krawędzi nie jest prosta, tak jak nie jest równa żadna ze ścian, ani żaden z kątów prostych nie jest prosty, choć do prostości (bo nie do prostoty) brak mu zauważalnie niewiele. Jest krzywy dlatego, że nigdy nie miał być bryłą idealną, abstrakcyjną, lecz zawsze miał być bryłą realną; trzeba jednak przyznać, że to założenie może być chybione, nie wiadomo bowiem nic o wydarzeniach poprzedzających powstanie szopy, nic o planach, pomysłach, zamierzeniach. Czy taka wiedza coś by dała? Pewnie kazałaby nam sądzić teraz nieco inaczej, pozwalałaby toczyć inne spory, tworzyć odmienne teorie, lecz niczego nie zmieniłaby w aktualnym obrazie.

Historia szopy znana jest od połowy. I znana jest połowicznie. Zapewne słuszniejsze byłoby określenie częściowo, gdyż wskazywałoby ono na niepełność, nie sugerując o jaką część chodzi. Zresztą połowiczność też jest określeniem wystarczająco mętnym, więc jak najbardziej akceptowalnym. Na pewno nie należałoby wyciągać wniosku, że skoro znamy połowę historii od połowy, to znamy jej ćwiartkę. To byłoby zbyt proste. Choć szopa jest budowlą nader prymitywną, to logika rządząca jej dziejami prostacka nie jest. Wystarczy tylko pomyśleć o tym, że nie wiemy ani o jaką, ani o którą połowę chodzi. Ciąć możemy przecież pionowo, poziomo, po skosie, po linii krzywej. Lub wycinać dziury rozmaitych kształtów. Pisząc od połowy zakładamy milcząco (i ślepo), że chodzi o czas – równie dobrze może chodzić o przestrzeń, czyli o to, że owa historia dotyczy tylko części widzialnej szopy, tego co znajduje się na powierzchni ziemi, nie dotyczy zaś wcale części niewidzialnej, która powinna znajdować się pod powierzchnią ziemi, pod częścią widzialną szopy, co wcale nie jest takie pewne. Wyobraźmy sobie, że szopa nigdy nie była otwierana, że nawet nie ma drzwi, że nikt nigdy w niej nie był, nikt też nie ryzykował zaglądania do środka przez szpary lub dziury po sękach, żeby mu ciemność oka nie wykoliła.... Wyobraźmy sobie że szopa nie stoi, lecz wisi – a dlaczegóż by nie miała wisieć? - wtedy ta druga, niewidzialna połowa, byłaby nad nią i zasługiwałaby na miano fundamentu niebiańskiego... Och, nie będziemy podążać za popchniętą wyobraźnią, bo ona stacza się po stromym zboczu, rośnie niczym kula śniegowa, zamienia w demolującą wszystko lawinę, w błotne osuwisko...

Przyjmujemy, że szopa istniała od powstania do momentu spotkania z nią, do momentu w którym ją ujrzeliśmy pierwszy raz, tak długo, jak od tego momentu do teraz, czyli do czasu sporządzania tego zapisu. Jest to założenie wielce problematyczne, albowiem nie wiadomo, kiedy szopa powstała, a ustalenie tego wcale nie byłoby łatwe, gdyż nie zachowały się żadne dokumenty związane z jej budową, a to dlatego że nigdy nie istniały; nie ma już też tych, którzy ją budowali. Zapewne dałoby się to ustalić na podstawie prędkości butwienia i próchnienia desek oraz zżerania elementów konstrukcyjnych, choć nie byłoby to ustalenie dokładne i wiarygodne, gdyż prędkość butwienia i próchnienia zależy od proporcji między lenistwem a pracowitością niezliczonych pokoleń zbutwiaczy, spróchniaczy i zżeraczy, tej zaś nie dało się ustalić z przyczyn oczywistych. Jedną z tych przyczyn oczywistych jest to, że te spróchniałe, zbutwiałe, na wpół zżarte (bo tych całkowicie zżartych nie było od dawna) elementy zostały usunięte w ramach Wielkiego Remontu.

Tak, to była zaiste Wielka Przebudowa i ona mogłaby być początkiem Nowej Historii, gdyby komuś chciało się taką historię badać, a raczej napisać (jak wiadomo, historia bywa wynikiem badań lub wynikiem inwencji twórczej; bywają też historie mieszane), na co jednak się nie zanosi.

Wielka Przebudowa polegała na tym, że szopa została przecięta na pół i połowa zdecydowanie bardziej zniszczona, grożąca zawaleniem się, została rozebrana. To, co znajdowało się w szopie zostało posegregowane: to, co było do zakopania zakopano, to, co było do spalenia spalono, to, co było do zachowania zachowano (zapewne do następnego Wielkiego Remontu, który może okazać się Wielkim Ostatecznym Unicestwieniem). Nową Szopę obito powtórnie deskami, w większości starymi, które jeszcze nadawały się do użytku, w mniejszości nowymi – najważniejsze jest jednak to, że deski układano poziomo, dachówkowato. Tak oto ściany szopy stały się niejako poliniowanymi stronami zeszytu czekającymi na zapisanie na nich pewnej historii. Pewnej. Czyli nie wiadomo jakiej. Czy każdej? Czy dowolnej? Chyba nie. Wszyscy, albo tylko większość, spodziewaliby się, że to będzie historia tej szopy. Ale dlaczego tak? Dlaczego miałaby to być historia tej właśnie szopy, a nie na przykład rosnącego obok kasztanowca? I dlaczego historia, a nie poemat, lub sprawozdanie podatkowe, albo podręcznik gramatyki, albo traktat kosmologiczny?

Tu przerywamy te rozważania wciągające nas w jakąś otchłań, nieokreśloną i mętną jak wszystkie otchłanie. Cofamy się do początku, albo zaczynamy jeszcze raz uznając to, co do tej pory napisano za nienapisane i nieprzeczytane i zadajemy podstawowe pytanie, od którego powinniśmy zacząć:
co to jest szopa?

Podstawowe, czyli nieprecyzyjne, zbyt ogólne, więc zapytajmy inaczej:
TA SZOPA – co to jest?
O, i to jest właściwe pytanie.
Właściwe? Sugeruje ono, że wiadomo co to jest szopa, że wszyscy to wiedzą, nie wiadomo jednak czy ta szopa jest szopą, że jest jakąś inną szopą, szopą szczególnego rodzaju, lub zupełnie nie-szopą, czymś co tylko udaje, że jest szopą będąc czymś zupełnie innym, że ta szopa jest jakimś kamuflażem, że coś się pod jej szopowatością ukrywa.

Zatem jeszcze raz: co to jest?

To jest model wszechświata (lub tylko świata) graniastego – bo przecież nie stożkowatego, ani nie dodekaedronicznego.

To jest wszechświat (lub tylko świat) o zabawnym kształcie graniastosłupa ściętego i krzywego.

To będzie (jeśli będzie) księga (nienormalna lub urojona) opisująca wszechświat graniasty (lub świat co przybrał dziwaczną formę graniastosłupa ściętego krzywego zwichrowanego).

To jest, jak każda szopa, miejsce, gdzie składa się rzeczy (więc także słowa, pojęcia, pomysły, zdania, jak też różne ich kombinacje co zdają się nie do rozplecenia, choć to tylko kwestia czasu i pracowitości bytów maleńkich), których już się nie potrzebuje, lecz które nie nadają się do wyrzucenia, gdyż uważane są za takie, które jeszcze kiedyś mogą się przydać, a potem zapomniane i porzucone potwornieją, gniją, zamieniają się w kłębowisko demonów gorsze niż to zamknięte w pewnej słynnej puszce.

To jest miejsce, gdzie zakopano całe zło świata, całe paskudztwo świata, całe szkaradzieństwo świata.... czyli wszystko? czyli cały świat?

To jest książka drewutnia, w której gromadzone są słowa nadające się do palenia w kominku w długie, bardzo ciemne i bardzo zimne jesienne i zimowe wieczory, jak również poranki i popołudnia słotne i niesłotne, śnieżne i nieśnieżne.

To jest szopa, której tu nie ma.




Jaka będzie szopa, która tu będzie? Bo przecież jakaś być powinna. Gdzieś przecież trzeba trzymać rupiecie >>>>