Wyszedłem sobie na spacer. Jak zwykle po zmroku. Światło mnie razi, a ciemność jest taka aksamitna. I taki przyjemny chłód ciągnie od gór. Od tego Czarnego Lasu i Czarnej Wody. Patrzę, a tu baba. Baba jak baba. Chciałem ominąć z daleka. Lepiej baby nie zaczepiać. Ale ona trzymała nogi w kałamarzu! Ani chybi tylko jakaś liBeratka – pomyślałem. Zaraz wyciągnie te pokręcone kopyta z kałamarza i zacznie coś gryzmolić. Wydepcze jakiś okropny feministyczno-cmentarny poemat, zapaskudzi ziemię i potem będzie wrzeszczeć, że to wielka sztuka. No więc rzuciłem się na ratunek. Sztuce? LiBeraturze? Babie? Wszystkim i wszystkiemu naraz? W każdym razie rzuciłem się. I buch babę w brzuch! Baba fik! I jak nie zacznie wyć. Od razu zjawiła się policja. Jak spod ziemi. Jakby już tam czekali przyczajeni za nagrobkami, a ona była ich agentką-prowokatorką. No to musiałem zniknąć. Teraz będę musiał stać się duchem gór- Rochotochoczocho .....

Co? Coś nie tak? Nie o takiego ducha chodzi?
Dobra. To


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

xxx