Najwięcej książek jest w języku polskim, bowiem ten język znam najlepiej i w nim piszę najczęściej, aczkolwiek powiedzieć i napisać, że nie ma on dla mnie tajemnic byłoby lekką przesadą.
Dużo książek jest w języku angielskim, bo ten język znam dobrze – tak mi się wydaje, w każdym razie to, co w nim napiszę bywa na ogół rozumiane, choć niekiedy wywołuje lingwistyczne zdziwienie. 
Prawie tyle samo książek jest w języku esperanto – to piękna idea, która ponosi piękną klęskę, jak wiele pięknych idei; czy znam esperanto dobrze? nie wiem, gdyż chyba nikt nie wie co to miałoby znaczyć.
Kilka książek jest w języku francuskim, chociaż nie powinno ich być, ponieważ francuski znam słabo; na szczęście teksty nie są długie, więc i męczarnie czytelnika krótkie. 

Są książki czterojęzyczne, trójjęzyczne, dwujęzyczne. Częściej jednak poszczególne wersje językowe są oddzielnymi książkami. Oczywiście, są też książki jednojęzyczne. Niektóre z nich pozostaną jednojęzyczne, niektóre być może doczekają się innych wersji językowych, co do tego nie ma pewności, gdyż czasu jest coraz mniej. 

Wersje językowe nie są za sobą tożsame. Nie są takie dlatego, że nie mogą (bowiem języki nie są ze sobą tożsame) oraz dlatego, że nie muszą. Tłumacząc swoje własne teksty znajduję się w sytuacji wielce komfortowej w jakiej nigdy nie znajduję się tłumacząc teksty innych autorów – jestem w głowie autora, co sprawia, że tłumaczenie jest bardziej pisaniem innej wersji tekstu niż jego rzeczywistym tłumaczeniem... Bywa też, że teksty są różne, bo mają być różne, bo mają się uzupełniać, a nie powielać.

Jeśli przyjąć, że język pisany jest czymś innym niż język mówiony, to czy wtedy rozmaite czcionki należałoby traktować jako odmienny języki, albo przynajmniej dialekty, gwary, slangi? Wszak do wszystkich książek dobieram konkretne czcionki, a do wielu specjalnie je projektuję...