Nigdy nie jechałem
na koniu. Ani na wielbłądzie. Ani na ośle. Ani na kucyku. Ani
na strusiu.
Wiele jeszcze przede mną niezwykłych doświadczeń. Lecz
wszystkie one będą chyba dotyczyły czego innego. Po to mam
nogi, żeby chodzić i biegać, więc po co mam męczyć inne
istoty? Dlaczego one miałyby mnie nosić, skoro ciągle jeszcze
mogę nosić siebie sam?
Nigdy też nie powoziłem niczym zaprzężonym w
cokolwiek. Lub kogokolwiek. . . . . . O nie! Kiedyś jechałem
rikszą! To zdarzyło się dawno i daleko stąd. Ja byłem młody,
a rikszarz był stary. Ja się pociłem z powodu
przygniatającej duchoty i zgniłego powietrza oblepiającego
moje jasne ciało – jego ciemne ciało pokrywała nigdy nie
wysychająca koszula. Ja dyszałem – on dyszał. Lecz to były
zupełnie inne dyszenia. Dziwnie się czułem. Wyobraziłem
sobie, że gdybym miał bat, to bym z niego strzelił, a gdybym
miał lejce, to bym je ściągał i popuszczał, połechtał bym go
po bokach... Jakże parno i duszno było przez chwilę w mojej
głowie... Tak nie powinno być, ale tak było. Zawsze jest
tak, jak być nie powinno.
A kiedy już nie będę mógł biegać ani chodzić?
Wtedy będę mógł się toczyć i turlać. Załóżmy, że będę... Jaka
jest różnica między toczeniem się a turlaniem? Czy toczę się
wtedy, kiedy nie zwracam uwagi na pozycję przyjętą przez moje
ciało, zaś turlam wtedy, gdy to ciało jest wyprostowane i
dotyka podłoża na całej swej długości? To się wydaje
dzieleniem włosa na dwoje (w tym przypadku na pewno nie na
czworo, jak zresztą w większości przypadków), lecz gdyby
toczenie się i turlanie różniły się wystarczająco, byłyby
oddzielnymi konkurencjami... och! oddzielnymi dyscyplinami, a
w każdej byłoby zapewne kilka konkurencji, na przykład
turlanie się z góry, pod górę i po płaskim...
Czy to ktoś z toczących się lub turlających
wymyślił koło? Albo z toczących lub turlających? To jest
jednak zupełnie inne zagadnienie. Choć przecież koło wydaje
się być wynalazkiem równie doniosłym jak sport. . . . . . .
Czyży? Miliony lat świat dawał sobie radę bez koła, lecz nie
bez sportu. Czy to znaczy, że już bakterie grywały w coś
równie absurdalnego jak golf, piłka nożna lub rzut młotem?
Zatem jeśli już jeździć, to na kołach.
Na rowerze? Na motocyklu? Samochodem?
Na hulajnodze? Dlaczego jest kolarstwo (czyli rowerostwo...
lub rowerzenie), a nie ma hulajnożenia? Hulajnożenie szosowe i
torowe. Czy tu są szosy? To brzmi
całkiem interesująco. Nawet nieco dumnie.
Więc jeśli hulajnoga, to również wrotki. Wrotki podwójne i
pojedyncze. Czterośladowe i dwuśladowe. Łyżwiarstwo jest na
igrzyskach olimpijskich, a wrotkarstwo w cyrku. To
niesprawiedliwe.
Deska! Oczywiście, że tak! . . . . . . . Deska
jest przecież hulajnogą pozbawioną kierownicy. Deska jest
monstrualną nartą, której doczepiono kółka . . . . . . . A
potem jej te kółka odczepiono i zrobiono z niej deskę
śniegową. Czy taka była kolejność, czy też zupełnie inna?
Historia desek i kółek bywa bardzo zawikłana.
No właśnie. Jeszcze jest jeżdżenie na łyżwach. I na nartach. I
na sankach.... A czy w Liberlandii jest śnieg? Czy jest lód?
Tyle jest bieli... Nie wszystko śnieg, co białe... Jest góra, lecz nie wiadomo,
czy można z niej zjeżdżać na nartach. Lub na sankach. Lub
bobslejem. Albo zwyczajnie na butach. Albo na worku wypchanym
słomą... Nic na ten temat nie wiadomo. To dosyć tajemnicza
góra. Jak wszystko tutaj.
Lubię łyżwy i sanki. Nie lubię nart. Nie wiem
czy lubię bobsleje, bo nigdy nie jechałem bobslejem. Bobslej
jest jednak bardziej skomplikowany od sanek. A narty są
jeszcze bardziej skomplikowane od łyżew. Jeśli wziąć pod
uwagę te wszystkie wiązania, buty, kije, kaski, okulary,
ubiory, wyciągi, stoki i kto wie co tam jeszcze....
Oczywiście najprostsze jest jeżdżenie na butach. Muszą tylko
mieć wystarczająco śliskie podeszwy.
Strasznie skomplikowana sprawa z tym jeżdżeniem.
Czy nam się gdzieś spieszy? Czy my dokądś pędzimy, że nogi nam
nie wystarczają?
Niech się wszystko toczy niespiesznie.
Niech się odbędą zawody w
toczeniu niespiesznym.
Bełkot. Spieszny
niespieszny bełkot. Należałoby wsiąść na rower i przejechać
się, żeby przewietrzyć głowę, rozwiać zatęchłe myśli. Lecz ja
mam bardzo stary rower. Czarny, olbrzymi, bezprzerzutkowy.
Pedały obracają się ciężko. Coś tam skrzypi i szura. Jeżdżę
nim rzadko. Tylko na zakupy lub na pocztę. Drogą przez pole,
żeby ominąć górę pod którą nie podjadę, mimo gładkiego
asfaltu. Próbuję jechać jak najszybciej, żeby jechać jak
najkrócej, bo im krócej jadę, tym mniej się męczę. Czy to jest
sport? Chyba nie. A jeśli nie, to co to jest? A jeśli tak,
jeśli to jest sport, to z kim się ścigam? Ścigam się z tą
górą, pod którą nie potrafię podjechać.