PIERWSZE ZDANIE

Jeśli prawdą jest, że najważniejsze jest pierwsze zdanie, to to zdanie jest drugie.

Piękny początek, prawda?
I co teraz? Co dalej?
No właśnie, co dalej...
Oczywiście chodzi o pierwsze zdanie w powieści. To na pewno. Lecz może także i w opowiadaniu. Albo w eseju. Albo w jakimkolwiek tekście artystycznym napisanym prozą, bo zapewne nie w instrukcji obsługi odkurzacza. Dlaczegóż by jednak nie? Czy instrukcja obsługi odkurzacza, lub jakiegokolwiek innego urządzenia zawsze musi być nudna?
Jeśli kupiłeś ten odkurzacz, niech ci się nie wydaje, że teraz twoje życie stanie się czyściejsze pod każdym względem, a jeśli tak ci się wydaje, to przyjmij do wiadomości, iż czeka cię srogie rozczarowanie, bowiem to urządzenie nie wciągnie do worka wszystkich brudów, zwłaszcza niematerialnych.
Najważniejszy to taki, który znajduje się na samym szczycie. Takie jest jedno z wyobrażeń najważniejszości. Zatem zdanie pierwsze, jako najważniejsze, znajdowałoby się na samym szczycie góry zdań jaką jest książka. Lub pagórka, wręcz wzniesienia, jakim jest opowiadanie. Po prostu – wierzchołek. Zgodnie z tym wyobrażeniem, bo przecież są inne, wszystkie następne zdania, jako mniej ważne, znajdowałyby się poniżej. Im mniej ważne zdanie, tym niżej by się znajdowało. Niżej, czyli bliżej końca. A najbłahsze byłoby na końcu. Ostatnie zdanie byłoby zupełnie bez znaczenia. Zupełnie i całkowicie nieważne. Tak błahe by ono było, że właściwie mogłoby go nie być. Wcale.
Odrzućmy je zatem.
Odrzuciliśmy.
Jeśli je odrzuciliśmy, jeśli teraz nasza książka lub opowiadanie nie ma zdania ostatniego, to zapewne ma zdanie przedostatnie, czyli takie, które było przedostatnie, kiedy jeszcze było zdanie ostatnie. I teraz to zdanie przedostatnie stało się ostatnie. Chociaż było ono odrobinę ważniejsze od tego zupełnie nieważnego odrzuconego, to teraz ono jest zupełnie nieważne, jako że jest zdaniem ostatnim. Oczywiście mamy tu na myśli ważność względną, ważność o której decyduje relacja ze zdaniem pierwszym, a nie ważność bezwzględną – ważność bezwzględna nas tutaj nie interesuje, gdyż zakłóciłaby nieporządek myśli, a my musimy teraz odrzucić zdanie ostatnie (które przed chwilą było przedostatnie) jako zupełnie nieistotne w stosunku do nie niesłychanej i nie niewidzianej istotności zdania pierwszego (które w istocie jest byłym zdaniem drugim).
Odrzucamy je.
Już go nie ma. Wcale.
Jest za to to, które było kiedyś trzecie od końca, przedprzedostatnie, a teraz jest ostatnie.
I tak dalej. Aż doszlibyśmy do zdania drugiego, które kiedyś było zdaniem trzecim, przed odrzuceniem zdania pierwszego... Raczej przed stwierdzeniem braku zdania pierwszego... Dlaczego jednak miało nie być pierwszego zdania? . . . . Teraz zdanie drugie jest zdaniem ostatnim, gdyż zostały nam tylko dwa zdania. I to zdanie teraz ostatnie też należałoby odrzucić. Skreślić, wymazać, zamazać. Zostałoby nam tylko jedno zdanie. To zdanie byłoby zdaniem pierwszym. Najważniejszym. Zatem nasza książka składałaby się tylko ze zdań najważniejszych. Byłaby arcydziełem, ponieważ arcydzieła są właśnie takimi dziełami, są utworami składającymi się tylko ze zdań najważniejszych. Czy to oznaczałoby, że arcydzieła literatury są utworami jednozdaniowymi? Że tylko utwory jednozdaniowe mogą być arcydziełami? To jest przypuszczenie. Innym przypuszczeniem, ale znacznie bardziej zbliżonym do stwierdzenia jest to, że taka książka byłaby pozbawiona mielizn, ponieważ nie byłoby w niej zdań mniej ważnych, ani tym bardziej zupełnie nieważnych (pomijamy sprawę mielizn w zdaniu – zakładamy, że ono, jako pierwsze i najważniejsze byłoby takowych pozbawione).
Tak byłoby, tak mogłoby być, gdy książkę postrzegamy jako górę zdań. Z dosyć ostrym wierzchołkiem. Tak byłoby też, gdy książkę postrzegamy jako stożek. Albo jako słup. Nawet jako kij wbity w ziemię na sztorc. A także gdyby książka była niczym skalny ostaniec na rozległej równinie.
Nie należy też zapominać, że w przypadku jednego zdania, w przypadku książki jednozdaniowej, to pierwsze zdanie byłoby też zdaniem ostatnim. Byłoby zatem i najważniejsze, i zupełnie nieważne, co prowadziłoby do niezwykle atrakcyjnej koncepcji książki bezzdaniowej. Dla kogo atrakcyjnej: dla pisarza czy dla czytelnika czy dla obu? Z pewnością dla redaktora i korektora, ci bowiem nie narzekaliby na nadmiar nużącej pracy.
A gdyby książka była jak rozległa równina? Co wtedy by było? Które zdanie byłoby pierwsze?
Książka jak król bez królestwa.
Książka jak królestwo bez króla.
Wierzchołek bez góry.
Góra bez wierzchołka.
I tak dalej. Ileż wariantów i wersji pośrednich i mieszanych. Strach pomyśleć. Ilości przyprawiające o zawrót głowy.

To co napisaliśmy powyżej wydaje się czystym nonsensem. Uważniejsza lektura może wszakże skłonić do zmiany tej oceny i uznamy nonsens za całkiem brudny i dostrzeżemy szpetną plamę zakrywającą przyrostek non.
Dlaczego pierwsze zdanie miałoby być tak ważne, że aż najważniejsze? Że niby coś się od niego zaczyna? Że niby jest rodzajem otwarcia drzwi?
Różne bywają pierwsze zdania. Niektóre są tak banalne, że jeśli miałyby być zapowiedzią tego, co będzie się działo dalej, w kolejnych zdaniach, to należałoby przerwać lekturę już po nim. Czegóż bowiem można się spodziewać po zdaniu Było lato ? Wszystkiego i niczego. I teraz okazuje się, że takie najbardziej banalne zdanie, ani ważne ani nieważne, zarówno jeśli chodzi o ważność względną jak i bezwzględną, takie zdanie nijakie okazuje się zdaniem wielkim, albowiem niczego nie obiecuje, niczego nie narzuca, niczego nie określa, w żadną stronę nie prowadzi, niczego nie zawęża, nie ogranicza, daje możliwość pójścia w każdą możliwą i niemożliwą stronę. Bywa tak, że banalny początek prowadzi do fascynującego rozwinięcia i zachwycającego zakończenia, zaś zachwycający początek okazuje się jedynym interesującym zdaniem, zupełnie jakby wszystkie siły pisarza zostały włożone właśnie w to zdanie i na resztę ich już zabrakło. Różnie bywa.
Zastanówmy się też, co to takiego początek? Dlaczego niby pierwsze zdanie miałoby być początkiem? A jeśli nawet by było, to początkiem czego? Czy historie mają początki i końce? Początki i końce są jedynie iluzjami, pewnymi założeniami mającymi ułatwić nam poruszanie się po labiryncie świata, w istocie ten labirynt jeszcze bardziej komplikując. To są tylko punkty umowne. Dlatego brak pierwszego i ostatniego zdania ma głęboki sens, albowiem początki i końce są w rzeczywistości nieoznaczone, są zamazane, rozmazane, zamglone, niewyraźne i niewyrażone.
A to wszystko przy założeniu, że czytelnik zacznie czytanie od pierwszego zdania, że to właśnie będzie jego pierwszy kontakt z opisaną historią. Jakże jednak często jest inaczej. Oto bierzemy do rąk książkę, otwieramy ją na chybił trafił i czytamy tam, gdzie spocznie nasz wzrok. Na przykład na zdaniu tysiąc osiemset czterdziestym siódmym. I tak się może zdarzyć, że właśnie to zdanie będzie dziurą w płocie prowadzącą do ogrodu tej książki. Zaglądniemy. Potem poszukamy innej dziury. Dopiero potem udamy się do furtki. I co wtedy? Wtedy to tysiąc osiemset czterdzieste siódme zdanie musi być najważniejsze. Jak każde inne. Tak powinno być. Lecz tak nie jest. Czasami tak bywa. Bywa, że każde zdanie jest zachwycającą łąką, olśniewającym kwiatem. Bywa tak. Rzadko. Bardzo rzadko. Tak rzadko, że prawie nigdy tak nie bywa. A powinno. A mogłoby tak być.