Typologia głupoty

Głupi jak but.
Tak się mówi tutaj. Gdzie indziej mówi się inaczej. Na pewnej wyspie mówi się gruby jak dwie krótkie deski co jest jeszcze bardziej bezsensowne, a wręcz uwłaczające. To uwłaczanie jest rezultatem nieprecyzyjności języka, bardzo powszechnej, bardzo głupio-mądrej. Otóż, na tej wyspie ludzie używają tego samego słowa do określenia dwóch zupełnie różnych cech, jakby grubość i gęstość były tym samym, a przecież nie są. Jeśli mają na myśli to, że gęsty w odniesieniu do umysłu będzie znaczyło ociężałość, powolność, brak polotu, to wtedy należałoby to wyrażenie tłumaczyć jako gęsty jak dwie krótkie deski. Co byłoby zupełnie bezsensowne, mimo tego, że każde drewno jakąś gęstość ma i każde inną, co umożliwiałoby dokonywanie porównań, wszak deski dębowe to co innego niż deski sosnowe. Zastanowić należałoby się jednak dlaczego deski, a nie kamienie? Albo nie kawał żelaza? Lecz to problem nietutejszy, aczkolwiek bardzo podobny. Dlaczego bowiem but? Dlaczego nie garnek, jak to mawiają w krainie za kilkoma górami i kilkoma lasami, lecz nie za morzem? Garnek daje przecież ogromne pole do popisu zważywszy ich różnorodność jeśli chodzi o wielkość, przeznaczenie, materiał, te wszystkie rondle, kociołki, brytfanki, kubki, a nawet patelnie…
Dlaczego jednak but? I dlaczego tu, a nie tam?
To, że z lewej nogi, to rzecz prosta. Dla prawonożnych. Bo prawa noga mądrzejsza jest od lewej. Zręczniejsza. Sprytniejsza. A jeśli zręczność, spryt, sprawność leżą po stronie mądrości, to i prawa noga zasługuje na miano mądrej. Na całą teorię głoszącą wyższość prawej strony nad lewą cieniem kładzie się serce umieszczone po lewej. Lecz o tym łatwo się zapomina i do tego nie wraca, zupełnie jakby serca nie było, lub w tej przepychance ono wcale nie brało udziału, podobnie jak i inne narządy. Równie chętnie nie pamięta się o dwóch mózgowych półkulach, nie przykładając wagi do tego co siedzi w jednej, a co w drugiej. Aby więc nie zagubić się w labiryntach antropologii, nie wchodźmy w nie i stojąc przed bramą do nich prowadzącą złóżmy oświadczenie, w którym jasno i bez żadnych dwuznaczności stwierdzimy, że dla osób lewonożnych głupi jest but z prawej nogi. Otwarte pozostawiamy następujące pytanie: czy to znaczy, że but z drugiej nogi jest mądry?
Pozostawienie tego pytania bez odpowiedzi nie wróży dobrze pytaniom zadanym wcześniej. Dlaczego bowiem akurat but miałby być głupi? Ubranie jako takie wcale nie jest głupie. Spełnia bardzo konkretne zadania. Być może za głupie należałoby uznać pozbycie się sierści, piór lub kolorowych, mieniących się łusek. Niewątpliwie głupie są pewne formy ubrań, a więc także i butów, lecz but jako taki, but sam w sobie głupi raczej nie jest. Jeśli już jakiś element ludzkiej garderoby zasługiwałby na miano głupiego, to bezsprzecznie byłby to krawat, który wydaje się o wiele bardziej niepotrzebny niż wyrostek robaczkowy, chyba że męczarnie związane z dobieraniem i wiązaniem krawatu uznamy za istotne i ewolucyjnie uzasadnione ćwiczenie intelektu.
Równie zasadne jest pytanie dlaczego akurat garnek, a nie talerz, widelec, obcęgi lub łopata? W czym miałaby się głupota tego przedmiotu objawiać? Tym bardziej tam, w kraju za kilkoma górami i kilkoma lasami, gdzie gotowanie jest sztuką nad wyraz wyrafinowaną? Czy ma to zwrócić naszą przymuloną uwagę na fakt jakże głupiego odstępstwa od naturalnych sposobów pożywiania się? To jest jakiś trop, nie wiadomo czy nie prowadzący na krawędź przepaści, ale jest. Podobny do tego, który każe zakładanie butów uznawać za głupotę przez ludność w ogromnej większość chodzącą boso… Czyż to nie wspaniałe tematy godne prac doktorskich?
Niech zatem będzie, że but jest głupi. Przyglądnijmy się butom, a przyglądniemy się głupocie.

Półbut.
Dziwak nad dziwakami. Niby cały a jednak pół. Połowa, która jest całością. Zaiste, najniezwyklejsza połowa ze wszystkich połów. Dowód absolutny i nijak niepodważalny, że nie zawsze połowy są dwie i są równe. Oto bowiem istnieje połowa, która jest jedna, a jeśli jedna, to nie może być równa drugiej, której nie ma.
Jak widać półbut wcale nie jest półgłupi, w co wielu chciałoby wierzyć, a nawet uznać za dogmat.

Trep.
Trep jest kategorią dosyć abstrakcyjną, choć kryje się za nią byt nader konkretny mający kawałek drewna za podeszwę i kawałek skóry za wierzch. Co prawda nie każdy but zasługuje na miano trepa, nawet kiedy jest już rozdeptany, rozkłapany, dziurawy, sztywny jak blacha i jak blacha zardzewiały, dobrze gdy ubłocony, wsuwany, pozbawiony pięty, udatnie szurający, trudno jednak byłoby wskazać te cechy, które czynią z buta trep. Toporność wykonania? Odrażające proporcje? Złe materiały? Ciężkość? Grubość i prymitywność? To wszystko co sprawia, że mówimy z pogardę, niesmakiem, nawet pewnym obrzydzeniem ale buciory i jeszcze coś więcej. Pewne jest to, że nie ma głupszego buta od trepa i że nie należy go mylić z trepkiem, bo trepki to coś zupełnie innego i wbrew lingwistycznym pozorom nie są trepami, które nabrały trochę ogłady. Takimi są bowiem chodaki, które nabytym wyrafinowaniem próbują tuszować swoje pochodzenie i to im się nawet udaje. Czego nie da się powiedzieć o dzisiejszej, (po)nowoczesnej wersji trepa – kawał plastiku niewątpliwie jest znacznie głupszy niż kawał drewna.

Sandał.
Lecz jaki? Bowiem sandałów mnogość, sandałów obfitość tak wielka, że nie starczyłoby miejsca i czasu, by wszystkie typy, podtypy, odmiany i pododmiany opisać. Nie to jednak jest sednem sprawy. Jak również fundamentalne zagadnienie proporcji powierzchni zakrytej do odkrytej. Tu chodzi bowiem o to, że nie taki znowu głupi sandał głupieje ponoć całkowicie i ze szczętem w towarzystwie skarpetki. Słowo ponoć lub podobno jest w tej sprawie kluczowe, gdyż stanowi jedyny dowód owego strasznego i przerażającego zgłupienia. Znawcy przedmiotu nie potrafią bowiem podać żadnego innego wytłumaczenia niezależnie od tego w jakich butach chodzą.

Kalosz.
Oczywiście sędzia. W chyba najgłupszej grze świata. Aczkolwiek but nakładany na inny but, by go chronić od błota i wody powinien się cieszyć większym uznaniem. Kalosz – dobry but. A dobroć, choć przecież niby ceniona tak wysoko, uważana jest po cichu za oznakę słabości, a czymże jest słabość jak nie oznaką głupoty? Czymże zatem jest dobroć?

Korki.
Głupie buty do głupiej gry. Nic się w nich nie da robić innego, jak tylko grać w tę głupią grę.

Tenisówki.
Wcale nie takie głupie buty do nie takiej znowu mądrej gry, choć bez wątpienia całkiem eleganckiej, czego o butach powiedzieć nie można, uchodzą bowiem za zupełnie nieeleganckie. Wcale nie takie głupie, bo całkiem przydatne do wielu innych gier i wielu zajęć nie będących grami.

But żołnierski.
Bucior. Brzmi znacznie lepiej. Adekwatniej do brutalnej siły. Wbrew pozorom (na które składają się głównie aspekty wizualne) całkiem sprytny, bowiem wielozadaniowy, a wielozadaniowość łatwa nie jest. Wojna jest jednak z całą pewnością najgłupszą grą na świecie – nie ma tu miejsca na jakieś jedna z albo chyba. Grą, która chytrze udaje, że nie jest grą i każe odnosić się do siebie z niesłychaną powagą, zaś prowadzących ją idiotów uważać za bohaterów. Nic sobie nie robi z powszechnego niby potępienia wiedząc, że i tak większość wzdycha do niej i o niej marzy w cichości ducha, nawet w podświadomości.

Kolce.
Równie głupie jak korki. Jednak używane do jednej z najmądrzejszych rzeczy – do biegania. Uciekania i gonienia. Niestety, zupełnie ogłupionego ideą ścigania się.

Oficerki.
Niby buty żołnierskie inaczej. Już nie buciory, lecz nieomal buciki. Ten olśniewający glanc sięgającej kolana cholewy co ma podkreślić piękno wojny, oczarować i uwieść, lecz jest niczym innym, jak lśnieniem hełmu, w który zakuto rycerski łeb.

Kozak.
Cywilna odmiana oficerka. Zatem znacznie mądrzejsza, z czym zapewne wielu się nie zgodzi.

Gumowiec. Gumofilc.
Jak dwaj bracia. Podobni do siebie, jak to bracia, lecz jakże różni. Jeden smuklejszy, delikatniejszej budowy, jakby nieco wyrafinowany, a przede wszystkim zmienny, lubujący się w jaskrawych kolorach i nie wahający się w nich pokazać, czasami nawet gotowy uciec we wzorzystość, która daje podstawy, by zarzucić mu zniewieścienie… Drugi toporny, jakby zawsze za duży, zawsze szaro-szary, czarno-szary, ciemnoszaro-szary, niezmienny i niezmieniający się, istniejący tylko w jednej odmianie, wyzbyty wszelkiej delikatności, wzorzec chamstwa, ordynus przeznaczony do ciężkiego, niezgrabnego, pozbawionego jakiejkolwiek finezji łażenia po gównie, łajnie i błocie, podczas gdy jego brat baraszkuje i chlapie się w kałużach… Obaj praktyczni do bólu, a przecież wiadomo, że głupota nie boli.

Mokasyn.
Miękki but do miękkiego chodzenia, najlepiej tak miękkiego, że aż nie zostawiającego śladów. But bezgłośny. Do tropienia i śledzenia. Czyli bardzo interesujący wynalazek. Jakby przebłysk mądrości mający naprawić bezmyślne przekształcenie łapy w stopę.

Lakierki.
W liczbie pojedynczej lakierek. Brzmi jakoś dziwnie, zabawnie, jakby lakierki zawsze musiały być w parze (podobnie jak korki, kolce i oficerki), jakby rozdzielone traciły sens istnienia. A jaki jest sens ich istnienia? Błyszczeć! Ach, błyszczeć! Lśnić! . . . . Rozbłysnąć na chwilę niczym świętojański robaczek?

Szpilka
But nie do chodzenia. But, który nie jest butem. Instrument (?), narzędzie (?) do zadawania szyku. Dlatego mimo wszystko używane do chodzenia. Czy raczej do stawiania kroków, do zrobienia kilku kroków. Na pewno nie w stronę mądrości. Tym bardziej, że droga do niej długa i wyboista.

Traktory.
Kiedyś były, kiedy chodziłem do szkoły, a kraj rósł w siłę i ludzie żyli dostatniej (w myśl hasła powszechnie wtedy kolportowanego, którego teraz chodzący do szkoły nie znają). Teraz ich nie ma. Uniwersalne buty wycieczkowe do łażenia po każdym podłożu z wyjątkiem miękkich dywanów, niekoniecznie perskich, i świeżo wyfroterowanym parkiecie. Zwykłe trzewiki, proste, nawet prostackie z niezwykłą podeszwą, bo swą rzeźbą przypominającą oponę traktora, rolniczego ciągnika. I cóż to takiego głupiego miałoby być w tym bucie? Że pochodził z epoki, w której rządziła głupota? W każdej epoce rządzi głupota.

Pantofel.
Kategoria niekonkretna. Wiele butów może być pantoflem. Raczej powinny być to buty lekkie, budowy i konstrukcji subtelnej i delikatnej, by tym dotkliwiej odczuć siłę ich okrutnego nacisku. Marne to pocieszenie, że ludzie w pantoflach są równie głupi, jak ludzie pod nimi.

Baletka.
Znacznie sensowniejsze byłoby przekształcenie dużego palca, zwanego niepotocznie i mało pieszczotliwie paluchem, w kopyto, czy też raczej w kopytko. Umożliwiałoby to poruszanie się z gracją konia, prawdziwą i naturalną. Chciałoby się jeszcze dopisać mądrą, lecz pozostawmy to w domyśle.

Kapeć. Łapeć. Papuć. Bambosz…
I jeszcze ta najgłupsza z najgłupszych nazw: wsuwka męska. Chociaż logika podsuwałaby wariant w rodzaju męskim, czyli wsuwek. Logika? Tu?

Czółenko.
Powinien to być but do pływania. A nie jest. To przynajmniej do chodzenia po wodzie. A też nie jest. Albo chociaż do tkania, jeśli tkanie ma cokolwiek wspólnego z chodzeniem, są przecież rzeczy, o których nie śniło się nie tylko filozofom. Czym więc jest?

Koturn.
Czy but na koturnie jest głupszy od buta na niskiej, zwykłej podeszwie? Powinien być. Wszak wywyższanie się nie jest uważane za cnotę. Poniżanie się też nie jest cnotą. Podobno cnotą jest zachowywanie umiaru.
Właściwie nie powinniśmy tu rozważać problemu koturnów. Podeszwa to tylko część buta, być może najważniejsza, lecz tylko część. Chyba że uznamy ją za najgłupszą część buta właśnie z racji jej najważniejszości.

Klapek.
Prawie niebut. Bo to tylko podeszwa przyczepiona paskiem do stopy. Nawet jeśli jest wykonana z drewna i ma pod spodem dwa wysokie klocki jak geta.

But narciarski.
W pewnym sensie przeciwieństwo klapka. W głębokim sensie jeśli skonfrontujemy ze sobą prostotę klapka i jego wielofunkcyjność ze skrajnym skomplikowaniem buta nadającego się jedynie do zjeżdżania na nartach. I co tu robić po zdjęciu nart? Siąść i zdjąć buty.

Śniegowiec.
To tylko grubszy, bardzo gruby gumowiec. Ocieplony. Jakby napompowany. Miękki. Taki delikatniejszy gumofilc. Najlepiej nadający się do chodzenia po sypkim, lśniącym śniegu. Czyli za chwilę nie będzie się nadawać do niczego. Będzie więc czystą, jak ten sypki, lśniący śnieg, głupotą.

Cholewka.
Czy to nie zadziwiające, że istnieją buty będące samą podeszwą, a nie ma butów będących samą cholewką? Takie buty mogły by śmiało ubiegać się o miano najgłupszych.

Trzewik.
Archetyp buta. Kwintesencja buta. But w całej okazałości. But jako taki. Istota buta. Nic dodać, nic ująć.

Wystarczy. Nie należy mnożyć bytów bez potrzeby. I tak się same mnożą. Na koniec bosa noga. Zgodnie z logiką, jeśli but jest głupi, to niebut jest niegłupi. Jeśli niegłupi to mądry, to i niebut jest mądry. Teraz należy ustalić czym jest niebut. Logika podpowiada, że niebutem jest bosa stopa, a raczej bosość. Logika logiką, a życie życiem. Zadziwiająca jest liczba bosych głupców



<<<