Stara, brązowa walizka

Niewielka. Na tyle mała, że dawniej, w czasach jej świetności, mówiono na nią neseser, choć teraz nikt by tak o niej nie powiedział, chyba że ktoś równie jak ona stary, albo jeszcze starszy.

Neseser czy walizka, a może walizeczka – właściwie obojętne. Nieobojętne jest to, że stara, zrobiona z lakierowanej tektury. Krawędzie i rogi ze skaju, bo raczej nie ze skóry, choć co do tego nie ma pewności. Zamki metalowe. Wnętrze wyłożone materiałem, kto wie czy nie jedwabiem, wszak uchodziła za walizeczkę zgrabną i elegancką. Brzeg klapy, jak i brzeg korpusu wzmocnione metalową listwą. Czyli całkiem solidna robota, na tyle solidna, że nawet teraz dałoby się spokojnie z takim bagażem podróżować. Ale się nie podróżuje. Od kilkunastu, albo i więcej lat walizka leży pod stołem roboczym w pracowni i pełni zupełnie inną i zupełnie nudną funkcję: jest przechowalnią kabli. Jaskinią. Gniazdem. Gawrą. Otchłanią. Kłębowiskiem. Matecznikiem. Wysypiskiem. Wszystkim po trochu.

Walizka nie jest wepchnięta głęboko, co czyniłoby ją niewidoczną (lecz nie niewidzialną!). Walizka wygląda spod stołu, spod najniższej półki i szczerzy się. Nie jest zamknięta, ponieważ nie da się jej zamknąć. Dałoby się ją zamknąć, gdyby to wszystko co się w niej znajduje ułożyć porządnie wykorzystując każdy kawałek przestrzeni, nie ma jednak pewności co do tego, czy tak właśnie dałoby się ułożyć to wszystko co się w niej znajduje. Zatem walizka szczerzy się w uśmiechu o nieokreślonym charakterze, szczerzy się bezzębnie, jeśli nie liczyć dwóch niklowanych klamerek, które od biedy mogłyby uchodzić za kły, gdyby nie to, że nie po to są, by przegryzać gardła i dusić. Oczywiście, można też brutalnie upchnąć to co w środku, zamknąć klapę, docisnąć ją kolanem i próbować zatrzasnąć klamry. Nie ma gwarancji sukcesu, ale istnieje duże jego prawdopodobieństwo. Istnieje też niebezpieczeństwo, że taka brutalność doprowadziłaby do trwałego uszkodzenia walizki, na przykład pęknięcia lub całkowitego połamania klapy. Zresztą po co zamykać? Żeby kable nie uciekły, nie wyczołgały się ukradkiem i rozpełzły po całej pracowni?

To bardzo ciekawe spostrzeżenie. Wrócimy do niego.

A teraz nie zajmiemy się inwentaryzacją.

Albo inaczej: rzetelny, precyzyjny, drobiazgowy spis zastąpimy ogólnym opisem, gdyż taki właśnie będzie nam bardziej potrzebny niż tamten.

Zatem, unosimy uchylone wieko i co widzimy? Kable komputerowe. Głównie. Przede wszystkim. Chyba wyłącznie. Kable sieciowe z różnymi wtyczkami. Kable do łączenia urządzeń peryferyjnych. Też z rozmaitymi wtyczkami. Spora część nienadająca się już do użytku z powodu braku urządzeń, więc nadająca się do wyrzucenia, ale trzymana na zasadzie „a nuż się przyda”. O dziwo, czasami, choć bardzo rzadko, coś się przydaje. Ale na pewno nie przewód z wtyczką LPT pasującą do portów równoległych, których próżno tutaj szukać...

Wystarczy. Po co wymieniać więcej? Wiadomo, że w środku jest kłąb. To najważniejsze.

Kusi, by uznać ten neseser za model mózgu. Wtedy kable byłyby jak nerwy, a wtyczki jak synapsy.

Kusi, by uznać tę walizkę za model umysłu. Wtedy kable byłyby jak myśli. Czym byłyby wtyczki?

Zaś sam neseser byłby jak głowa. Łeb jak walizka. Gęba półotwarta w bezgłośnym, głupawym uśmiechu od ucha do ucha. (Czym są wystające kable? Jadowitymi językami? Fragmentami bzdurnych zdań?)

Dobre. Obrazowe. Uwodzicielskie.

Niech zatem kusi, podczas gdy my zajmiemy się czymś innym, aczkolwiek starej, brązowej walizeczki nie stracimy z pola widzenia.

<<<