(Nie)banalność głupoty


Głupotę uważa się za niebanalną, ponieważ nie ma żadnych ograniczeń. Głupota jest nieograniczona, a nieograniczoność sprzyja szaleństwom.

Mądrość uważa się za banalną, ponieważ musi liczyć się z ograniczeniami, choćby logiki czy praw przyrody. Mądrość jest ograniczona, a ograniczoność sprzyja szaleństwu.
Szaleństwo mądrości i szaleństwa głupoty to skądinąd osobny, niezwykle ciekawy temat, z całą pewnością godny osobnych rozważań.

Perspektywa niebanalności podnosi niebywale atrakcyjność głupoty. Dlatego głupota przyciąga tak wielu.

Perspektywa banalności niebywale obniża atrakcyjność mądrości. Dlatego mądrość tak wielu odpycha.

Banalność ma wiele różnych cech. Nie wszystkie są złe. Niektóre są całkiem dobre.

Dobrych jest mniej niż złych, więc w sumie banalność uważa się raczej zaą niż dobrą.

Banalność nie zachwyca. Nie przeraża. Nie roznieca skrajnych uczuć. Nie prowokuje do skrajnych opinii.

Banalność jest więc nijaka, a przez to nudna, bowiem tak zwana banalna prawda głosi, że to co nijakie jest nudne.

Banalność nie rzuca się w oczy, choć napisać o niej, że jest niezauważalna byłoby przesadą. Zapewne banalność chciałaby być niezauważalna, gdyż wtedy nie musiałaby się siebie wstydzić, ale tak dobrze nie jest. Banalności jest całkiem sporo, za dużo, żeby się ukryła, ale wystarczająco dużo, by wtopiła się w tło... W jakie tło? Co mogłoby być i co jest tłem dla banalności? Bardzo niebanalne pytanie.

Banalność bywa też fascynująca. Nie tylko jako zjawisko. Każde zjawisko jest fascynujące nie tylko dla badacza zajmującego się właśnie nim. Jest fascynujące samo w sobie. Fascynujące jest zjawianie się zjawiska.

Banalność oparta jest na powtarzalności i przewidywalności. Dlatego daje poczucie stabilności i bezpieczeństwa. To jest właśnie to, co jest w banalności dobre. Banalnie fascynujące czynności i ich fascynująco banalne skutki.

Nie ma co się rozpisywać o banalności. Wszyscy przecież wiedzą o co chodzi. Każdy przecież chciałby być niebanalny. Każdy uważa się, jawnie lub skrycie, za niebanalnego. Wiadomo jednak, że jest inaczej. Każdy chciałby być inny od reszty i jednocześnie w niczym się od tej reszty nie różnić.

Czy niebanalność głupoty jest równoznaczna z banalnością mądrości?

Jeśli głupota jest przeciwieństwem mądrości, to wszystkie atrybuty głupoty powinny być odwrotnością atrybutów mądrości, czyż nie tak? Czy to jest tak banalnie proste, czy jednak nieco niebanalnie pogmatwane? Odpowiedź na to banalnie proste pytanie jest banalnie prosta: jest to nieco niebanalnie pogmatwane.

Zdobywanie mądrości jest żmudne. Ćwiczenie umysłu jest żmudne, jak żmudne jest ćwiczenie ciała. Jeśli ćwiczymy rzetelnie, to możemy się spodziewać pewnych rezultatów. Pojawienie się rezultatów jest przewidywalne, choć same rezultaty już nie. Spodziewane są też niespodziewane odkrycia. Spodziewany i przewidywalny jest też brak spodziewanych i niespodziewanych rezultatów i odkryć. I to jest bardzo banalne. Po prostu tak się zdarza, tak się dzieje. Niebanalne bywają same rezultaty. Nie znamy przecież wyniku równania zaczynając jego rozwiązywanie. Gdybyśmy go znali, to byśmy go nie rozwiązywali. A to znaczy, że banalność mądrości jest całkiem niebanalna.

Głupota jest nieprzewidywalna. Głupota zaskakuje. Nie powala się nudzić. Wzbudza emocje. Nie wymaga żmudnych ćwiczeń. Jest spontaniczna, a spontaniczność jest zwykle bardzo ceniona, szczególnie ta udawana.

Głupota jest błyskotliwa. I błyszcząca. Potrafi oczarować. Zawrócić w głowie. Olśnić. Oślepić.

I tak dalej. Nie ma co wymieniać. Nie ma co z wykładu robić wykazu.

Zaskakujące jest natomiast to, że rezultaty głupich działań są zupełnie przewidywalne. Więcej: są wiadome zawczasu.

Głupota w swej niebanalności jest bardzo banalna. Jej nieprzewidywalność jest przewidywalna. Jej szaleństwa są nudne, bowiem zdumiewająco podobne do siebie, choć wszystkim się wydaje, że ich oryginalność jest niezaprzeczalna, a schematyzm zupełnie niezauważalny. Rozpiętość skrajności, między którymi porusza się głupota, jest zadziwiająco mała.

Niebanalność głupoty jest pozorna.

Czy to znaczy, że banalność mądrości jest niepozorna? Nie. To znaczy, że banalność mądrości też jest pozorna.

Gdyby głupota była niebanalna, czy wtedy to co niebanalne również byłoby głupie?

Gdyby mądrość była banalna, czy wtedy to co banalne byłoby mądre?

To wcale niebanalne pytania.

Pamiętajmy, że jedną z cech banalności jest powszechność, a nawet wszechobecność. Zaś jedną z cech niebanalności jest niepowszechność, czyli rzadkość. Co zdecydowanie kłóci się z faktem powszechności głupoty i niepowszechności mądrości.

Wbrew wszelkim pozorom to jednak mądrość jest niebanalna.

Chcesz być niebanalny? Bądź mądry.

Lecz uważaj. To niebezpieczne.

Bezpiecznie jest być głupim. Znacznie bezpieczniej. Banalnie niebanalnym w swojej głupocie.


Przeczytałem niedawno książkę napisaną prawie dwieście lat temu. To jedna z początkowych części ogromnego cyklu mającego w zamyśle autora opisać całe społeczeństwo tamtej epoki i tamtego kraju (zapewne inne kraje wymagałyby nieco innego opisu, aczkolwiek różnice dotyczyłyby spraw raczej powierzchownych). Nie wiem czy zapoznam się z całym tym dziełem. Nie wiem czy by mi życia starczyło. Tym bardziej, że nie jest to jedyne tego rodzaju dzieło. Nie on jeden zapragnął opisać wszystko. Zadanie nieco sobie ułatwił sprowadzając opis wszystkiego do opisu świata ludzkiego, który przecież stanowi ledwie ułamek świata ziemskiego, który to świat jest drobną częścią wszechświata... Lecz nie o tym teraz, choć problem ten nie jest aż tak odległy od naszych rozważań jak mogłoby się wydawać. Ta książka miesza w sobie realizm z fantastyką. Nie ma w tym nic zdrożnego, wszak fantazjowanie jest nieodłączną, i jakże ważną, częścią świata ludzkiego niezależnie od kraju i epoki. Historia to dosyć prosta, chciałoby się rzec, banalna, niejako archetypiczna, bo powtarzająca się w rozmaitych wariantach w innych książkach, baśniach i opowieściach napisanych w najrozmaitszych czasach, także w przyszłości. Nie zatrze tej banalności wirtuozeria pisarza – ta bowiem zdaje się nieco zbyt panoszyć, a może to po prostu nie pasuje do dzisiejszych przyzwyczajeń. Nie o styl tu jednak chodzi. Ani nawet o fabułę. Ani o charakterystykę postaci. Ani o analizę stosunków społecznych i ludzkiej psychiki. O coś zupełnie innego tu chodzi. O pewien drobiazg z pozoru nieistotny. Oto pewien młody człowiek, świetnie wykształcony, gotowy nawet poświęcić się w całości nauce (trzy lata z dwudziestu kilku traci na napisanie wielkiego dzieła filozoficznego pod tytułem „Teoria woli”), lecz pogrążony całkowicie w banalnie głupich i zupełnie nieoryginalnych szaleństwach młodości, wchodzi niespodziewanie w posiadanie pewnego magicznego talizmanu. Jest nim kawałek skóry zwanej szagrynem, z wykaligrafowanym nań zdaniem, w którym stwierdza się, że ten kto przyjmie przedstawione tu warunki, zyska moc spełniania wszystkich swoich pragnień. Każde spełnione pragnienie spowoduje jednak, że skóra skurczy się, a wraz z nią skróci się życie posiadacza. Zatem klasyczny, typowy, banalny cyrograf. Oczywiście młodzieniec kpi sobie z przestróg diabelskiego antykwariusza i zabiera skórę. Jednak ku jego wielkiemu zdumieniu skóra spełnia pierwsze głośno wypowiedziane pragnienie. Nie trudno się domyślić, że chodzi o pieniądze. Nie trudno tym bardziej, że nasz bohater popadł w nędzę i nawet chciał się rzucić z mostu do rzeki straciwszy ostatniego talara w jaskini hazardu. Teraz, w jednej chwili staje się bajecznie bogaty. Banalnie bogaty. Poznawszy straszliwą moc skóry, a przy okazji przekleństwo własnego losu, zamyka się we własnym pałacu i wyzbywa wszelkich pragnień. To bardzo interesujący motyw. Wydawałoby się, że niebanalny. Żeby niczego nie chcieć, ustala precyzyjny rozkład zajęć dla całej służby, by wszyscy dokładnie wiedzieli co mają robić i o nic nie pytali, wtedy on nie musiałby wydawać żadnych poleceń, które miałyby najdrobniejsze choćby znamiona pragnień (na przykład dzisiaj na obiad chciałbym zupę rakową). I tu dochodzimy do sedna. Od człowieka, który trzy lata strawił na pisaniu ogromnego traktatu, należałoby oczekiwać większej roztropności – chyba że uznamy przyjęcie takiej postawy za praktyczną stronę zmagań z konceptem woli, za jej ćwiczenie. Niemniej ktoś o tak wygimnastykowanym umyśle powinien raczej zaszachować skórę i zwrócić się do niej z taką prośbą, wiedząc już, że jej wielkość i długość jego życia zostały ze sobą nierozerwalnie powiązane: „Droga skóra, pragnę, byś nigdy się nie kurczyła”. To byłoby zachowanie znacznie bardziej niebanalne. Niebanalnie mądre. Byłoby też bardziej eleganckie, niż banalne żądanie „spraw, abym był nieśmiertelny”.

No cóż. Znowu zwyciężyła banalność i głupota. Nasz bohater jeszcze raz rzuca się w wir miłości, tym razem odwzajemnionej, która bynajmniej go nie ratuje, lecz pogrąża, jako że pragnienia mnożą się i mnożą. Zaczadzony umysł nie odzyskuje już zdolności do jasnego myślenia. Zresztą nie wiadomo, czy ją kiedykolwiek posiadał.

Koniec opowieści jest banalny i przewidywalny – inny byłby czystą fantastyką nie mającą nic wspólnego z alegorią, symbolicznością czy groteską. Nie należy jednak winić za to autora. On przecież chciał tylko opisać świat takim jakim jest.



<<<