AAAA!
Och,
przepraszam!
Najmocniej
przepraszam!
Nie
chciałem! Naprawdę, nie chciałem!
Czy
czegoś nie złamałem? Czy czegoś nie zdeptałem?
Czy
aby czegoś
nie rozbiłem? To wszystko przez te ciemności.
A
jeszcze na dodatek
ten kaptur spadł mi na oczy. Proszę mi wybaczyć!
To
moja wina.
Mogłem przecież wziąć latarkę. Albo pochodnię. O NIE!
Nie!
Pochodni
nie, bo przecież mógłbym coś spalić, a to byłoby
straszne!
To
musi być straszne tak się palić, smażyć, zwęglać,
zamieniać w popiół..
Ale
latarkę mógłbym wziąć. A w zasadzie to nie powinienem tu
przychodzić.
Z
latarką czy
bez. W ogóle nie powinienem był tu przychodzić.
Zawsze przecież
można na coś nadepnąć. Albo potknąć
się i coś złamać,
przewrócić się i coś zmiażdżyć,
zgnieść coś zupełnie
niewinnego. Tak jak teraz
Jakże mi przykro .... Co ja mogłem
zgnieść?
Co
ja złamałem? Trudno coś dostrzec.
Niewiele
widać.
Prawie nie nie widać.
Nie wiem nawet kogo przepraszać.
Co mi się stało?
Pokręciło
mnie
czy co?
Porąbało,
jak
słowo daję.
Przepraszać
jakiś kamień
czy
korzeń za to, że się
o
niego
potknąłem?!
Koniec
świata!
A wyrwać go
i
wyrzucić w
pizdu!
Pojebało mnie czy co?
Coś się dziwnie
czuję.
Nieswojo.
Cudzo.
CO mi się
stało?
Słowa mi
kurwa
więzną w
gardle.