Jestem czy mnie nie ma? Skoro zadaję to pytanie to znaczy, że jestem. Niemniej jednak oczywistość tego stwierdzenia nie jest taka oczywista – jest nawet dosyć wątpliwa. Bo jeśli nawet jestem, to należałoby zadać pytanie JAKIM jestem bytem. Może na przykład jestem bytem wirtualnym zadającym równie wirtualne pytania. Wielu twierdzi, iż fakt, że oni o czymś mówią lub myślą jest wystarczającym dowodem na istnienie tego czegoś. Może jestem bytem teoretycznym – istnieję jedynie jako model.... Zapewne nie potwierdziliby tego ci, którzy już się skończyli, ale ich już nie ma. To znaczy nie ma ich na tyle, że nie mogą ani potwierdzić mojego istnienia ani mu zaprzeczyć – co nie znaczy, że nie ma ich już całkowicie i absolutnie, bo przecież mogła zakończyć swoje istnienie pewna konfiguracja: rozpadła się i już jej nie ma, niemniej jednak nadal bytują elementy, z których się składała ....... A czy może być koniec końca? Co by znaczyło, że koniec trwa w czasie i zajmuje jakąś przestrzeń. Ma jakąś objętość. Bowiem, żeby koniec miał koniec to musiałby mieć początek. I środek. Taki mógłby być koniec realny, fizyczny, praktyczny. Bo koniec teoretyczny, wirtualny, modelowy ani nie trwa w czasie, ani nie zajmuje przestrzeni. Po prostu PYK! i już... Co: już? Jakie: już? PYK! jest strasznie długie i ogromnie duże i w ogóle się nie nadaje. TRACH! CIACH! albo RACHUCIACHU też się nie nadają. Wyobraźmy sobie, że masz czkawkę. Czkasz i czkasz i nagle już nie czkasz. Czkawka minęła. Skończyła się. Kiedy się skończyła? W momencie ostatniego czknięcia, czy też tuż przed spodziewanym następnym czknięciem? Skąd wiadomo, że tuż przed spodziewanym następnym, a nie tuż po kolejnym wykonanym?
No tak, ale to są małe końce. Końce pewnych procesów, stanów, istot, rzeczy, i tak dalej. Coś się kończy, podczas gdy mnóstwo innych cosiów się nie kończy. I tu może pojawić się pewna wątpliwość: bowiem jeśli to coś, które ma się skończyć jest powiązane na rozmaite sposoby z innymi cosiami, które nie mają się skończyć, to może to znaczyć, że to coś się nie skończy, skoro będzie się działo w innych cosiach dzięki tym rozmaitym powiązaniom i poprzez nie. Wynikałoby z tego, że dużo, a może nawet wszystko, zależy od tego, jak to coś zostało wyznaczone, określone, zdefiniowane. Albowiem jeden stwierdzi, że to coś sięga dotąd i obejmuje tyle a tyle, podczas gdy drugi stwierdzi, że to coś sięga znacznie dalej i obejmuje więcej.
No dobrze, a koniec końców? Taki, który nie jest początkiem niczego. Czyli opcja: wyłącz system. Oczywiście zaraz znajdą się tacy, którzy będą twierdzić, że skoro po takim końcu końców nie będzie już nic, to taki koniec będzie początkiem niczego. Albo nicości. Jak zatem doprowadzić do prawdziwego KOŃCA KOŃCÓW? Do końca absolutnego czyli takiego, po którym nawet nicość nie mogłaby się zacząć, po którym nie byłoby nawet nicości??
. . . . . . . . . . . . . . . . .
Czy to możliwe, żebym to ja był takim końcem? Czy to nie nadmiar ambicji? Czy to nie zarozumialstwo? A nawet gdyby, to co z tego? Nikt nie będzie potem mówił o mnie: bufoński koniec. Nie będzie żadnego “potem”.
Ale czy dam sobie radę?
Skończyć wszystko jednym pstryknięciem.
Wirtualnie czy realnie?
A czy to jakaś różnica?
Pytania, ach te pytania!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A może trochę poćwiczyć? Jak poćwiczyć? Chyba na jakimś symulatorze. Czyli najpierw stworzyć symulację czegoś, istnienia jakiegoś cosia, a potem ....... Nie, to musiałaby być symulacja istnienia wielu cosiów, bardzo wielu, żeby potem można było przeprowadzić symulację równoczesnego zakończenia ich symulowanych istnień. Ale, ale – symulować zakończenie czy po prostu zakończyć symulacje? ....... Muszę to przesymulować. Wyłączam się.