Można to zapisywać też tak. Można też
włączyć głośniki. I raz nawet było tak
zapisane. Przy okazji prezentacji tej książki gdzieś tam. Ale taki
sposób zapisywania jakoś się nie przyjął. Może z powodu pewnych
wizualnych skojarzeń z różnymi pentagramami, a może po prostu te dwa
słowa były w takim układzie liter zbyt zaszyfrowane. Być może w
upowszechnieniu tego znaku?emblematu? przeszkadzała też ilość
nagromadzonych w nim aluzji, bezczelności, drwin. Ludzie wolą rzeczy
proste, jasne, tak zwane zrozumiałe, chociaż tak na dobrą sprawę to
nikt nie wie i nie rozumie co to znaczy zrozumiałe. Że to się da
zdefiniować kilkoma słowami następującymi jedno po drugim? chyba tak -
bo jeśli by się okazało, że To lub Tamto da się opisać i zdefiniować
też kilkoma słowami, lecz rozrzuconymi na stronie, lub nawet
wyrzuconymi poza stronę albo kilkoma linijkami zawiązanymi w supeł, to
wtedy już nikt lub prawie nikt by tego nie rozumiał, zarówno definicji
jak i tego co ona miało definiować. Ludzie oczywiście wolą też, żeby
rzeczy były rzeczami poważnymi, a niepoważne - niepoważnymi. Nie lubią
i nie chcą, żeby rzeczy poważne okazywały się niepoważnymi, a
niepoważne - poważnymi. Rzeczy tajemnicze powinny zostać rzeczami
tajemniczymi i pokazywanie, że nie są one tajemnicze lub że owa
tajemniczość jest śmiechu warta, uważane jest za naganne. Tak zostali
wychowani i tak wychowują następnych ludzi. Nazywają to dążeniem do
porządku. Świat powinien być uporządkowany i oni go porządkują. Więc
także, a może przede wszystkim to co zakłóca porządek świata powinno
zostać uporządkowane. Są różne sposoby porządkowania. Jednym z nich
jest zakazywanie. Dlatego "Hasa rapasa" jako książka została zakazana.
To znaczy nigdy nie została zakazana oficjalnie. Pojawiła się bowiem w
czasach, kiedy to niczego (lub prawie niczego) już oficjalnie nie
zakazywano. Zakazywano natomiast nieoficjalnie. Zwyczajowo lub
nieformalnie lub niepisanie (czyli zgodnie z tak zwanym prawem
niepisanym). Albo zakazywanie zastępowano niedopuszczaniem, czy też
raczej niedopuszczalnością. Zatem: dopuszczalne były tylko książki
prostokątne. Ta książka zaś, będąc poważną książką dla dorosłych, była
trójkątna! Czy jednak warto było sobie zawracać nią głowę? Zdecydowanie
nie. Dlatego też nikt sobie nią głowy nie zawracał poza samym Autorem.
Nie było żadnych maszyn przystosowanych do robienia książek
trójkątnych, zatem nie należało się obawiać, że taka książka zostanie
dopuszczona do masowej produkcji i pojawi się w sprzedaży na całym
świecie nie tylko w magazynach, hurtowniach, bibliotekach i
księgarniach, ale także we wszystkich prywatnych domach, a jeśli już
nie we wszystkich to choćby w nielicznych - brak takich maszyn stanowił
gwarancję, że niepisane prawo niedopuszczalności trójkątów nie zostanie
złamane. Interesujące jest to, że to w zasadzie sam Autor ponosi winę
za taki stan rzeczy - wszak nie musiał zmieniać formatu książki. Tu
powinno paść intrygujące pytanie: musiał czy nie musiał? Bo skoro
zmienił, to nie tylko dlatego że chciał, ale także dlatego że musiał.
Chcenie i przymus są ze sobą subtelnie powiązane ...... Czy jednak
"Hasa rapasa" byłaby dopuszczalna gdyby pozostała prostokątem? Jej
pierwsze trzy wersje były bowiem właśnie takie. Owszem, były to wersje
robocze, z założenia otwarte, to znaczy można było ciągle coś do niej
dodawać, dorzucać nowe pomysły, wyrzucać stare (Autor chciał nawet, aby
takie pomysły podrzucali czytelnicy i nieczytelnicy, znajomi i
nieznajomi, ale przez kilka lat krążenia owego tekstu, nikt niczego nie
poprawił, ani nie dodał, ani nie ujął, poza samym Autorem oczywiście,
więc w końcu Autor postanowił sprawę zamknąć czyli striangulizować) -
gdyby więc Autor wyrzucił ową wielce niezręczną uwagę, że opisane przedsięwzięcie jest równie
niepotrzebne jak niepotrzebna była rewolucja październikowa, próby
nuklearne na atolu Mururoa czy papieska wizyta w Gwatemali .....
Nie chodzi tu o tak oczywisty błąd w rozumowaniu: żeby świat był taki
jaki jest teraz, musiało zdarzyć się wszystko co się zdarzyło, nie ma
więc w historii świata zdarzeń niepotrzebnych - tu chodzi o tę
nieszczęsną Gwatemalę. Dlaczego akurat Gwatemala? Bo żeby choć Terra
del Fuego, Kapadocja albo Tiutiurlistan. Pewnym usprawiedliwieniem może
być fakt, że w momencie pisania "Hasy rapasy" z Gwatemalą nikt się nie
liczył, ale teraz, po sześciokrotnym zdobyciu Pucharu Świata w piłce
nożnej w rozgrywkach prowadzonych według zupełnie nowego systemu,
państwo to jest mocarstwem, z którym nie należy igrać w żaden sposób!
Zatem przestańmy!
Już przestaliśmy.
Cóż to jednak miałoby być za przedsięwzięcie? To miał być ogromny, lecz
wyobrażalnie wielki, spektakl składający się z wielu mniejszych,
rozgrywający się na przestrzeni kilku tygodni (a właściwie kilku lat,
zważywszy przygotowania, próby, treningi, zajęcia warsztatowe) i
kilkudziesięciu kilometrów. Właśnie ta wielość elementów i nadzwyczaj
skomplikowana sieć wzajemnych powiązań między nimi, jak również
piramidalna wręcz trudność i karkołomność niektórych z nich sprawiały,
że spektakl ów był niemożliwy do zrealizowania. Taki też zresztą
podtytuł otrzymała książka: opis
spektaklu niemożliwego. Niemniej realizowane były jego drobne
elementy. Nawet odbyło się kilka edycji niewielkiego festiwalu
muzycznego zorganizowanego przez Szalonego Ki. On też nagrał kilka
wersji (można by też to ująć inaczej: nagrywał niezliczone wersje - co
byłoby zgodne z prawdą, któż bowiem ile wersji nagrał Ki?)
utworu-pieśni-piosenki Hasa rapasa.
Z tych też chyba powodów te dwa wyrazy stały się dosyć popularne.
Błędem i nadużyciem byłoby jednak uznać je za kultowe; nie byłoby
błędem i nadużyciem stwierdzenie, że funkcjonowały ona jako termin
wywołujący określone skojarzenia
kulturowo-artystyczno-socjologiczno-psychologiczno-
-jakieś-tam-jeszcze. Ktoś nawet kiedyś zaproponował, żeby używać tych
słów zamiast "Dzień dobry". Albo jako hasło: spotykamy się i ja mówię
HASA a ty odpowiadasz RAPASA i już wszystko wiadomo. Obie propozycje
nie przyjęły się. Zakładanie kolejnego mniej lub bardziej tajnego
stowarzyszenia było zupełnie niezgodne z duchem czy etosem
hasarapasańskim. (A czy był taki? Tym mogliby się zająć badacze, ale
nie zdążą. No trudno. Kolejny gatunek zniknie z powierzchni Ziemi zanim
zostanie opisany, nazwany i odpowiednio skatalogowany.) Natomiast dwóch
następnych linijek tego prastarego zaklęcia prawie nikt nie pamiętał.
Może i lepiej. Nie chodziło tu przecież o zaklinanie czegokolwiek.
Chociaż w całości to "zaklęcie" (zastosowanie cudzysłowu wydaje się
uzasadnione, nie wiadomo bowiem czy było to zaklęcie, a jeśli było to
jakiego rodzaju było to zaklęcie - no i oczywiście było ono cudze, a
czyje, dokładnie nie wiadomo; to że podała je niejaka Katarzyna Zemsta, wcale nie świadczy o tym, że
były to jej słowa; co by to zresztą miało znaczyć, że słowa są czyjeś?
mogłoby to znaczyć, że ktoś te słowa wymyślił lub że je dostał od kogoś
kto te słowa wymyślił lub też od kogoś dostał i tak dalej; chyba że
założymy, że słowa są wspólną własnością, wtedy jednak cudzysłów
straciłby, choć nie całkiem, rację bytu) też brzmiało atrakcyjnie, to
jednak ta pierwsza dwuwyrazowa linijka brzmiała znacznie lepiej od
pozostałych. I miała w sobie COŚ czego nie miały tamte: dokładnie nie
wiadomo co to było (to znaczy wiadomo, lecz opisanie tego byłoby
niezwykle trudne, a jeszcze trudniejsze byłoby czytanie tego opisu,
zatem nie będziemy się w to wdawać).
Tu należałoby wspomnieć, że pierwszą wersję owej
pieśni-zaklęcia-zażegnania nagrał duet Ki-NO. Ki był wtedy naprawdę
szalony i zasługiwał na to, aby zapisywać go czcionkami rozwichrzonymi.
No zaś był systematyczny i uporządkowany i zasługiwał na to, aby
zapisywać go czcionkami prostymi, statycznymi, bezszeryfowymi. Teraz
nie wiadomo jakimi czcionkami należałoby zapisywać Ki - zapewne
całkowicie rozmytymi i nieczytelnymi, bowiem Ki całkiem zagubił się w
bezkresach wirtualnych przestrzeni dźwiękowych. A NO? A NO należałoby zapisywać już nie tyle
czcionkami prostymi, ile sztywnymi, zesztywniałymi, tak jak
zesztywniały był kręgosłup No i stępiała intelektualna dociekliwość
..... A jeszcze nałożyła się na to próżność autora, którego wreszcie
dostrzeżono - lub przynajmniej tak mu się wydawało; każdemu autorowi
prędzej czy później zaczyna się wydawać, że wreszcie go dostrzeżono, a
nawet zaczęto rozumieć o co mu chodzi. To jest dopiero prawdziwie
wirtualna otchłań, a nie jakieś tam digitalne hokus-pokus. Bo przecież
należałoby zadać pytanie: dlaczego postanowiono zrealizować właśnie ten
fragment spektaklu? No bo wiadomo, że realizacja całego spektaklu jest
niemożliwa - to jest odpowiedź niewystarczająca. Bo tylko w taki sposób
można definitywnie i raz na zawsze rozwiązać problem hasy rapasy - to
jest odpowiedź w znacznym stopniu zadawalająca, aczkolwiek należałoby
wyrazić zdziwienie, że zdecydowano sięgnąć po aż tak radykalne
rozwiązanie, zwłaszcza teraz, rok po zaprzestaniu produkcji papieru i
całkowitym zastąpieniu p-papieru (czyli papierowego papieru) e-papierem
(czyli elektronicznym papierem). Czyżby garstka niesubordynowanych
szaleńców ręcznie czerpiących papier była aż tak wielkim zagrożeniem
dla bliskiego już ostatecznego uporządkowania świata? Tym bardziej, że NO nie korzystał z papierów ręcznie
czerpanych, a w związku z zarzuceniem przemysłowej produkcji papieru,
przestano też produkować tusz do drukarek jak również i drukarki, zatem
29 egzemplarz "Hasy rapasy" jest egzemplarzem ostatnim. Żadna książka,
nawet gdyby osiągnęła nakład biliona egzemplarzy, nie zaszkodzi światu,
co najwyżej zaśmieci go trochę, głupotą byłoby więc oczekiwać że
zaszkodzi mu 29 egzemplarzy (tym bardziej, że nie jest to żadna
magiczna liczba, a nawet jeśli nie jest, to na pewno się nią już nie
stanie). Musiały być zatem jakieś inne powody. Jakie? To chyba
pozostanie tajemnicą. Tym samym porządek świata nie ulegnie zakłóceniu
- zniknięcie świata jest tu bez znaczenia, ważny był i jest tylko
porządek.
Jaka szkoda, że już nie będzie.
Już można wyłączyć głośniki.