Wychodzi. Znowu wychodzi. A ja się rozpadam. A on ciągle tylko o tym myśli, że ja się rozpadam i zastanawia się co by tu zrobić, żeby ów rozpad powstrzymać i nic nie robi. Zapewne sądzi, że wkrótce i tak winorośl zarośnie mnie całkowicie i nie pozwoli mi się rozpaść. To zastanawianie tak go pochłania, tyle mu czasu zabiera. To musi być coś doprawdy bardzo zajmującego ..... takie rozmyślanie ...... takie zastanawianie się ...... takie wyobrażanie sobie ..... Bardzo bardzo zajmującego. Całkowicie zajmującego - no bo on nie tylko głowę ma zajętą, ale także i ręce. I nogi też. Brzuch chyba też, bo je niewiele. Gdyby jadł więcej, to myślenie nie mogłoby go tak zajmować, gdyż znaczna jego część byłaby już zajęta i gdzieś te myśli musiałyby się podziać. Pewnie gdzieś musiałyby ulecieć. A jakby uleciały to może by nie wróciły, może by się gdzieś zagubiły. W motyle by się zamieniły, w ptaszki, w muchy, w bąki i trzmiele i coś by je może pożarło. Albo deszcz by je potopił.
Przesadzam z tym rozpadem. Ja tylko powoli i systematycznie niszczeję. Jak wszystko. Niszczeję czy raczej zmieniam się? Raczej zmieniam się. Zmieniam się czy raczej jestem zmieniany? Raczej jestem zmieniany. Kto i co mnie zmienia? Wszyscy i wszystko mnie zmienia. Czyli on też. I ja jego też. Tak. On mnie ciągle zmienia. Ciągle zmienia czy raczej nieustannie chciałby mnie zmieniać? Raczej nieustannie chciałby mnie zmieniać. Nieustannie chciałby mnie zmieniać czy raczej chciałby nieustannie mnie zmieniać? Raczej nieustannie chciałby mnie zmieniać. I nieustannie wydaje mu się, że kiedy mnie zmieni to na jakiś czas będzie miał spokój. Nie będzie musiał mnie zmieniać, ani nawet nie będzie musiał myśleć o tym, żeby mnie zmieniać. Będzie mógł się oddawać marzeniom o mojej niezmienności. O tym, że przez jakiś czas nic nie będzie musiał robić, przerabiać, naprawiać i poprawiać. I nie robi. Nie poprawia, ani nie naprawia. A tymczasem na gładkich powierzchniach zaczynają pojawiać się mikropęknięcia. Zrazu niewidoczne powoli ujawniają swe skomplikowane struktury. A on porzuca marzenia o niezmienności będące raczej kamuflażem marzeń o samonaprawiającym się domu, o samoorganizującej się przestrzeni. Dziwne te marzenia. Jakieś sprzeczne, jakieś poplątane, niejasne jakieś. Przecież lubi organizować przestrzeń. Och, czasami wydaje się, że nic innego nie robi tylko organizuje przestrzeń. Bez przerwy i bez końca organizuje przestrzeń. A jeśli jej nie organizuje, bo nie ma czasu, ani siły, ani pieniędzy, to nieustannie myśli o tym jak by tu ją lepiej zorganizować. Lepiej czy raczej jeszcze lepiej? Raczej jeszcze lepiej. Żeby się żyło jeszcze lepiej. A żeby żyć trochę lepiej i jeszcze lepiej, trzeba coś przeorganizować. Więc żyje się czy raczej przeorganizowuje? No właśnie. O to chodzi. Żeby żyć w dobrze zorganizowanej przestrzeni, a nie ciągle tylko ją przeorganizowywać. Bo i cóż to byłoby za życie, gdyby wypełniało je nieustanne przeorganizowywanie i na nic innego nie starczałoby już czasu? Dlatego z takim zapałem oddaje się przeorganizowywaniu wyimaginowanemu. Mógłby nawet założyć taką firmę i świadczyć innym usługi: opowiadać im jak mogliby sobie przeorganizować przestrzeń. Nie doradzać ani nie podpowiadać. Raczej tylko opowiadać. Nawet niczego nie sugerować. Tylko snuć wizje. Mógłby brać za taki seans tyle co za koncert. Ba! Tyle co za kilka koncertów! Mógłby też prowadzić warsztaty: gimnastyka imaginacji. Mógłby też założyć Akademię Imaginacji. Czy może Instytut? Raczej Akademię. Lepiej brzmi: więcej aliteracji, więcej pokrewieństw brzmieniowych ...... I chyba poważniej. Oni lubią być traktowani poważnie.
Dobra, dobra. Koniec. Bo jeszcze usłyszy. Bo jeszcze to wypatrzy. I zacznie się zastanawiać jakby tu należało przeorganizować przestrzeń, gdyby taka Akademia powstała. Tu wyburzyć ścianę. Tam domurować. Chociaż ...... Niech sobie imaginuje. Może to i lepiej. Będą to przecież imaginacje zupełnie niepoważne. Zatem raczej nieszkodliwe. Niczego nie rokujące. Raczej nawet pożądane, bo odciągną go na jakiś czas od tych imaginacji poważnych i szkodliwych. Tych ciągnących się od wielu lat, które zmąciły mu umysł. O tym jak przerobić poddasze, jak przerobić parter, jak dobudować drugi taras, jak zaszklić pierwszy taras. Brrrr! Ciarki przechodzą po plecach. Raczej po ścianach. Bo i gdzie u mnie plecy? Każdy ściana to plecy. Każda ściana to pierś. Plecy czy raczej pierś? To zależy. Czyli tym razem żadnego raczej. Ale za to będzie inne raczej. Bo ja musiałbym zadać sobie pytanie: czy wolałbym być starzejącą się piękną ruderą czy raczej młodniejącym pięknym dworem? Raczej nie wiem.
A on teraz ogląda się . Znowu będzie patrzył na dach i znowu będzie myślał o tym, że coś by dało się odczytać z placków łuszczącej się farby. To z pewnością jakieś rozmazane znaki. Jakaś opowieść. Nowa opowieść. Tamta stara uległa zniszczeniu zanim ktokolwiek (czyli on) zdołał ją odczytać. Lecz czy była to opowieść farby czy raczej blachy? To przecież może być opowieść zapisana na dachu atramentem sympatycznym. Czy raczej sympatetycznym? Bo to raczej jest opowieść patetyczna. Zwykłych opowieści nie utajnia się. Dziwna to musi być opowieść. Niezwykła. Po każdym malowaniu zaczyna się ujawniać powoli, odsłania się kawałek po kawałeczku, lecz ujawniając się ulega natychmiastowemu zniekształceniu, które uniemożliwia odczytanie liter lub znaków. Tamtej nie zdokumentował. A może to była ta sama opowieść? Może za każdym razem odsłania się inny zestaw znaków inaczej zniekształconych i dopiero zestawienie wszystkich odsłonięć umożliwiałoby jej odczytanie? Ile było tych odsłonięć? On mógł zdokumentować dwa. Nie zrobił tego. Teraz będzie trzecie, którego jest świadkiem. A ile było ich przedtem?
A teraz gapi się na drzwi garażu. Gapi się czy raczej je czyta? Co za kretyn! On czy raczej ja? Raczej .....