Jak mierzyć głupotę

Pan Bóg ma głupich w opiece. Usłyszawszy to, Iksiński, pan w średnim wieku, dość dobrze sytuowany, postanowił sprawdzić czy rzeczywiście tak jest. Wszedł na pierwsze piętro i wyskoczył przez okno na ulicę. Złamał sobie nogę i ogólnie się potłukł. Uszczęśliwiony westchnął: Nie jest ze mną tak źle.

Dowcip ten, z bardzo długą brodą, opowiadano w różnych wariantach narodowościowych, co zupełnie nie ma znaczenia. Głupota nie ma narodowości, chociaż oczywiście narody uważają co innego – każdy naród uważa siebie za mądry, a każdy inny za głupi. Żaden naród nie uważa pojęcia narodowości za przejaw głupoty czym dobitnie potwierdza swą własną głupotę i nie musi już wchodzić na pierwsze piętro i wyskakiwać przez okno.
Niemniej pan Iksiński nie powinien zbytnio się cieszyć. Już samo podjęcie próby świadczy o nim nie najlepiej. Ten nie najlepszy wizerunek łagodzi nieco fakt, że wszedł na pierwsze piętro. Trudno jednak ocenić czy był to przejaw, lub tylko chwilowy przebłysk, mądrości, czy raczej efekt działania instynktu samozachowawczego, który, jako narzędzie bezmyślne, nie powinien być umieszczany w obszarze mądrości. I tu rodzą się pewne wątpliwości. Bezmyślność niekiedy okazuje się rozsądniejsza od myślności. Trudno przecież uznać działanie pana Iksińskiego za całkowicie bezmyślne – wręcz przeciwnie, było ono dokładnie przemyślane. Z wyjątkiem numeru piętra. Nie wiadomo czy wybór pierwszego był wynikiem intelektualnych spekulacji czy owego słynnego, wysoce zautomatyzowanego mechanizmu, który próbuje wyłączyć umysł, lub go ominąć albo wyprzedzić, gdy ten zaczyna podążać bezwiednie ku przepaści przekonany, że postępuje właściwie, bo właściwego wyboru dokonał. Nie jest to wcale takie nielogiczne, że bezmyślność stanowi część mądrości, zaś myślność z radością wspiera głupotę.

Przytoczony wyżej kawał jest niczym więcej, jak rozbudowanym wariantem prostego porzekadła głoszącego, że głupi ma szczęście. Tu należy zwrócić uwagę na fakt, że zdecydowana większość ludzi nie ma szczęścia, czego dowodem jest choćby znikoma ilość wygrywających na loterii w stosunku do ilości grających. Tymczasem przegrywający wcale nie są zadowoleni, a przecież powinni być zważywszy, iż w ten prosty sposób udowodnili, że nie są głupi (co nie jest równoznaczne z tym, że są mądrzy, o nie, to byłoby zdecydowanie za proste, to byłoby wręcz prostackie, a świat taki prosty nie jest, choć aspekt prostactwa nie jest mu obcy). Przegrywający jednak na to nie zważają i w ten sposób nie potwierdzają, że nie są głupi. Tracą szansę.
Oczywiście mieć szczęście to zupełnie co innego niż być szczęśliwym. Jak wszyscy wiedzą aż nadto dobrze ludzie szczęśliwi mogą nie mieć szczęścia, zaś nieszczęśliwi mogą je mieć. Mogą też zaistnieć inne warianty. Nic przecież nie jest jasne, klarowne, niezamulone i niezmącone.

Wróćmy do starego kawału i zadajmy pytanie: czy dziesięciopiętrowy budynek mógłby być miernikiem głupoty? Najmniej głupi zostają na parterze, zaś najgłupsi wchodzą na dach – czy takie skalowanie jest sensowne? W jakimś stopniu zapewne tak. Należałoby przypuszczać, że ludzie woleliby taką skalę ustalić na podstawie wielkości wygranych na loterii. To zdecydowanie mniej drastyczna metoda, choć równie wątpliwa.

Pytanie, którego nie postawiliśmy na początku, lecz które pozostawało w domyśle, nie doczekało się odpowiedzi. Dalej nie wiemy, jak mierzyć głupotę. I nie będziemy wiedzieć dopóki nie odpowiemy na inne pytanie: czy głupotę da się mierzyć.
Najlepiej byłoby ustalić jednostkę. Jakiś centymetr, cal, litr, metr, kwant głupoty. Co by to mogło być? Przytoczony dowcip podpowiada, że piętro. Tak. Piętro mogłoby od biedy być. Lecz tylko od biedy, bowiem nie byłaby to poręczna jednostka. Głównie przez swoją nieabstrakcyjność, a w związku z tym jakże kłopotliwą zmienność. Centymetr centymetrowi równy, cal calowi, kwant kwantowi, a piętro piętru nie równe. Gdyby pan Iksiński wybrał pierwsze piętro w starej kamienicy w bogatej dzielnicy z pewnością okazałby się znacznie głupszy, a nawet kompletnym idiotą, niż udając się do bloku z wielkiej płyty, gdzie mężczyzna nieco tylko wyższy niż przeciętny dotyka końcami palców sufitu z trudem, ale jednak, podczas gdy w takiej kamienicy musiałby włazić na drabinę. Zatem podając liczbę pięter należałoby określić rodzaj domu, albo wręcz budowli – różne wieże też mają piętra. Nie bez znaczenia byłoby też podłoże, na które spadamy. Bruk wydaje się znacznie głupszy od trawnika.
Innym pomysłem jaki się nasuwa jest uznanie za jednostkę głupoty tego wykładu. To bardzo interesujący wybór, aczkolwiek mocno kontrowersyjny. Spróbujmy porównać. Ten człowiek jest głupi na pięć pięter – całkiem dobrze to brzmi, nawet z pominięciem określenia rodzaju pięter, albo właśnie dlatego. A teraz: ten człowiek jest tak głupi jakby napisał trzy wykłady o mierzeniu głupoty – niedobrze, oj niedobrze… tak głupi, że spokojnie napisałby sześć wykładów takich jak ten o mierzeniu głupoty – jeszcze gorzej. To inaczej: to, co zrobił jest głupsze niż napisanie trzech wykładów o mierzeniu głupoty. Niby trochę lepiej. Po co jednak ktoś miałby pisać trzy takie same wykłady? Musiałyby być takie same, bo gdyby były różne, to wtedy centymetr nie równałby się centymetrowi, a kwant kwantowi, tak jak piętro nie równa się piętru, a nawet bardziej, więcej niż bardziej. Czyli nie napisał a przepisał. Zatem: po co przepisał siedem razy ten wykład? By dać dowód swej głupocie, właśnie po to.
Chyba jednak piętra lepsze.
Czy wtedy mądrość mierzyłoby się ilością podziemnych kondygnacji?

Ale ze mnie osioł! (Osła nie da się wykorzystać, bowiem zawsze występuje pojedynczo – nikt nie mówi: ale z niego pięć osłów.) Chyba wszystko jest odwrotnie. Przecież to ktoś kto skoczywszy z dziesiątego piętra na bruk wylądowałby na nim bez jakiegokolwiek uszczerbku na ciele okazałby się kompletnym idiotą, zaś ten kto zamieniłby się w krwisty befsztyk godny byłby miana mędrca…

Jakże łatwo pomylić głupotę z mądrością i na odwrót.



<<<