Rezerwat
jest jak książka. Książka jest jak rezerwat.
To jest porównanie.
Rezerwat jest książką. Książka jest rezerwatem.
To jest przesada.
Co jest między porównaniem a przesadą?
Książka stoi na półce. Jest wciśnięta między inne książki.
Ktoś ją wybiera. Z jakiegoś powodu właśnie tę. Wyjmuje ją i
zaczyna czytać. Nie zagina rogów. Nie ślini palca. W ogóle
ręce ma czyste i nie zostawia na papierze tłustych śladów.
Jakieś jednak zostawia. Nie czyta przecież w rękawiczkach.
Zresztą rękawiczki też by jakieś ślady zostawiały. Jeśli
takich czystych czytelników byłoby wystarczająco dużo, to w
końcu książka zostałaby zaczytana. Ileś tam tysięcy
najdelikatniejszych rozłożeń i dotknięć sprawi, że wreszcie
się rozpadnie (choć, oczywiście, rozpadnie się później niż
wcześniej, co jest dosyć istotne). A przecież są tacy,
którzy lubią coś w książce zaznaczyć. Są też tacy, którzy
lubią coś zanotować na marginesie. Są i tacy, którzy
zaginają rogi specjalnie, żeby nie pogubić się w zawiłej
opowieści. Są i tacy, którzy gotowi są wyrwać kartkę, z
powodów najrozmaitszych, jakże często sprzecznych. Są i
tacy, którzy z pasją by tę książkę zniszczyli (i jakże
często niszczą), uważając ją za groźniejszą od zarazków
czarnej ospy, bardziej trującą niż jad żararaki. Jest
jeszcze wielu innych, których nie sposób wymienić. Jest
jeszcze tylu innych, że nie sposób ich wymienić. Chyba że
ktoś chciałby poświęcić się właśnie temu...
Zatem lepiej byłoby, gdyby nikt książki nie czytał. Lub
przeczytał ją jedynie ktoś, kto by jej krzywdy nie zrobił.
Nie wiadomo jednak na czym by ta krzywda miała polegać – nie
wiadomo też na czym miałoby polegać nie wyrządzenie krzywdy.
Po co jednak pisać książkę, której nikomu nie dane byłoby
przeczytać? Czy uprawnione byłoby porównanie: po co miałby
rosnąć las, jeśli nikt by po nim nie spacerował? Las nie
rośnie jednak po to, by ktoś po nim spacerował. Las rośnie.
I tyle. To wystarczy. Czy tak samo jest z książką, czy też
uważać tak byłoby przesadą?
A jeśli to biblioteka byłaby rezerwatem? Rezerwatem książek?
Czy samej siebie, pewnego sposobu życia, który odchodzi w
niepamięć? Bo jeśli kiedyś wreszcie nauczymy się czytać
świat, to po cóż nam będą potrzebne książki? Po co nam
będzie laska, kiedy już będziemy pięknie chodzić? Ach,
prędzej staniemy się analfabetami, czyniąc z biblioteki i z
książki budowle niepojęte, o funkcji nieodgadnionej i
mrocznej.
A jeśli to LIBERLANDIA
jest rezerwatem? Rezerwatem czego?