W państwach i krainach zapłotnych i
zaekrannych dzielenie ziemi jest problemem bardzo
istotnym.
Najprościej jest zagarnąć ziemię, odebrać ją, zawojować lub w jakikolwiek inny sposób wejść w jej posiadanie, a wtedy nie trzeba jej dzielić i problem zostaje rozwiązany na skutek jego usunięcia. Nie zawsze jest to jednak możliwe. Dawniej było bardziej możliwe niż teraz. Teraz też jest to możliwe, ale musi być wykonane nieporównanie subtelniej, a taka subtelność bywa niekiedy tak kłopotliwa, że aż niewarta zachodu. Niezależnie od czasów i poziomu subtelności zagarnianie ziemi usuwało problem dzielenia tylko na chwilę. Oto bowiem zagarniający zagarniał ziemię po to, by potem ktoś inny tej ziemi nie zagarnął, a jeśli tak właśnie się stało, to ten-który-zagarnął prędzej czy później stawał przed problemem podziału tego, co zagarnął. Ostatecznie zagarniał tę ziemię po to, by ją potem podzielić między swoje potomstwo. Znacznie częściej bowiem miał potomstwo, niż nie miał, a nawet jeśli nie miał potomstwa, to miał kuzynów i kuzynki – rzadko kiedy ktoś jest sam jak palec (rzadko bowiem zdarza się, że ktoś traci dziewięć, a raczej dziewiętnaście palców naraz albo po kolei). Oczywiście problem podziału nie istnieje także w przypadku posiadania tylko jednego potomka. Może też zdarzyć się, że reszta potomstwa zrzeka się ziemi lub zostaje wydziedziczona lub pominięta, nie są to jednak przypadki na tyle częste, by zasługiwały na miano typowych, ani na tyle rzadkie, by mówić i pisać o nich jako o zdarzeniach i zjawiskach skrajnych. A kiedy już musi dojść do dzielenia najważniejsze jest usytuowanie zabudowań. Zabudowania bywają usytuowane albo przy brzegu/krawędzi/boku/granicy terenu, albo nie. Oczywiście każdy z tych dwóch typów ma liczne warianty (bliżej środka, dalej od narożnika i tym podobne), nie wpływają one jednak znacząco na sposoby podziału. Właściwie każdą ziemię da się podzielić w każdy sposób, więc o wyborze z reguły decyduje kaprys, logika, przyzwyczajenia, cokolwiek. Czyli usytuowanie zabudowań wcale nie jest najważniejsze. Właściwie to jest zupełnie bez znaczenia. Jednak zdarza się, że jeśli ojcowie i matki mają domy przy drodze, a ta droga nie jest zbytnio kręta, to synowie i córki, też chcą mieć domy przy drodze, są bowiem przekonani, że to jest najlepszy wybór, że inaczej być nie może. Jest w tym trochę logiki, bo kiedy dom jest przy drodze i kiedy wszystko co urodziła ziemia zwozi się do tego domu i tam jest to zmagazynowane, to łatwiej jest wywieźć to dalej. Żeby jednak wszyscy synowie i wszystkie córki mieli domy przy drodze, a pola i ogrody z tyłu, za domami, wtedy ziemię trzeba dzielić na paski ciągnące się od owej drogi do przysłowiowego horyzontu. Nieuchronne jest osiągnięcie stanu, kiedy to pasek będzie węższy od najwęższego nawet domu, zakładając, że dom jest mocno wydłużonym prostokątem i dostawiony do drogi węższym bokiem. Co wtedy robić? Oczywiście można próbować jakoś poszerzyć ten pasek poprzez zagarnięcie pasków sąsiednich. Słowo zagarniać jest brzydkie moralnie, więc można zastąpić jest słowem scalić lub skleić. Ten proces nie jest jednak tak interesujący, jak dalsze dzielenie, które wydaje się niemożliwe. Niemożliwe jest dzielenie w pionie (załóżmy, że to pion, chociaż logiczniej byłoby napisać północno-południowe) – jak najbardziej możliwe jest dzielenie prostopadłe, czyli poziome (logiczniej byłoby napisać wówczas wschodnio-zachodnie). Być może wymagałoby to wytyczenia nowej drogi, prostopadłej do tej starej, żeby spełnić konieczny warunek posiadania domu przy drodze. Dzielenie poziome skończyłoby się tak jak dzielenie pionowe. Wtedy należałoby rozpocząć dzielenie diagonalne. Tu otwierają się zawrotne niemal możliwości, aczkolwiek nie nieskończone, czyli dzielenie ukośne. Bowiem jeśli diagonalne znaczyłoby pod kątem 45 stopni, to ukośne znaczyłoby pod dowolnym kątem... A dowolnych kątów jest naprawdę bardzo dużo... Lecz to zakrawa na szaleństwo. Czyste, niczym nie zmącone szaleństwo. Dzielenie tego samego kawałka ziemi niezliczoną ilość razy. Te wszystkie linie nakładające się na siebie tworzyłyby siatkę (sieć) o okach na pewno mniejszych niż najmniejsza chatynka. Cóż za zachwycający koszmar... Rozważmy zatem drugi wariant: zabudowania znajdują się nie przy krawędzi/granicy/brzegu. Załóżmy, w zgodzie z logiką, że znajdują się one w środku posiadanego obszaru – logika podpowiada, że to lokalizacja optymalna, gdyż z każdego krańca posiadanego obszaru droga do środka taka sama. Można zatem spodziewać się, że synowie i córki będą ten schemat powielać – logika stanie się już niepotrzebna – i każdy będzie chciał mieć dom w środku. Nietrudno sobie wyobrazić, że z czasem nowo wydzielone kawałki ziemi będą tak małe, że nie da się na nich postawić nawet małej chatki. Rozwiązaniem tego problemu mogłyby być domki na kurzych łapkach, czyli takie jakby grzyby, powiedzmy i napiszmy: prostopadłościany na jednym słupie, który to słup musiałby być coraz cieńszy, wreszcie osiągając cienkość igły lub nitki... Kształt takiego gospodarstwa nie odgrywałby żadnej roli – zapewne łatwiej byłoby wytyczać nowe działki prostokątne, lub do prostokąta zbliżone, niż o kształcie ameby wysuwającej nibynóżki w różne strony, lecz i tak wszystko w końcu przybrałoby kształt kropki zdążając nieuchronnie do abstrakcyjnego punktu nie posiadającego żadnych wymiarów. O systemach mieszanych nawet nie warto pisać, tak są oczywiste. Nie warto też pisać o złotym podziale, albowiem ten nie ma w tym przypadku racji bytu, nie mając nic wspólnego z podziałem złota. Tak jest TAM. A jak jest TU? Załóżmy na chwilę, dla zabawy, że TAM jest różne od TU. TU nie jest TAM, a TAM nie jest TU... Równie zabawne jest założenie, że TU jest tożsame z TAM. Nie wiadomo, czy założenie że TU nie jest ani różne ani tożsame z TAM jest zabawne czy żałosne. Zabawność bywa żałosna, tak jak żałosność bywa zabawna. TU? Tu niczego nie trzeba dzielić. Tu wystarczy odwrócić kartkę i zacząć zapisywać pustą stronę. Tak, bardzo to proste, lecz szczęście tej prostoty zakłóca nurtujące pytanie: skąd się biorą te puste strony? skąd przybywają puste ekrany? dlaczego nigdy ich nie brakuje? <<< |