Niebo
nocne powinno być czarne i powinny świecić na nim rozliczne
gwiazdy nie układające się w żadne konstelacje, nie tworzące
żadnych zbiorów, a nawet jeśli tworzące, to z pewnością zupełnie
inne, niż tworzą z nich różni obserwatorzy kierujący się jedynie
własną fantazją. Tak powinno być, lecz tak nie jest – to znaczy
nie wiadomo ani czy tak jest, ani czy tak nie jest. Nie wiadomo
bowiem czy w Liberlandii jest noc. Wiadomo, że jest dzień. I
wiadomo, że się kończy. Kończy się nagle. Zupełnie jakby razem z
nim kończył się świat. Uważa się, że w takich przypadkach,
zapadają całkowite ciemności. Gdyby tak było, nie byłoby źle,
bowiem, istnienie ciemności oznaczałoby, że jednak nie nastąpił
koniec świata, albowiem koniec świata oznaczałby, że nie
istnieje nic, nawet ciemności, nawet nic nie istnieje. Tryb
warunkowy jest tu konieczny, gdyż to są jedynie wyobrażenia
końca świata, a nie wiedza. Nie wiemy co dzieje się po końcu
świata, nie wiemy czy w ogóle coś się dzieje. Wyobrażamy sobie,
że nie dzieje się nic, skoro nie ma niczego, ale nie wiemy czy
tak właśnie jest. To, że nic nie istnieje, nie znaczy (nie musi
znaczyć), że nic się nie dzieje. Brak czegokolwiek nie oznacza
braku jakiegokolwiek dziania się. Można przecież wyobrazić sobie
język składający się jedynie z czasowników. Lecz to znowu byłyby
tylko wyobrażenia.....
Kończy się dzień i nie zapada noc – to
Liberlandia zapada się w coś na kształt niebytu. Jest, a
jakoby jej nie było. Osiąga stan między bytem, a niebytem,
bliższy niebytowi, lecz zupełnie nietożsamy z niebytem. Jakby
prawie jej nie było. Więc i nocy prawie nie ma. To i nieba
nocnego prawie prawie nie ma – bo i nieba prawie nie ma i nocy
prawie nie ma.
Czy można snuć jakieś przypuszczenia co do tego jak wtedy
Liberlandia wygląda? Jak wygląda to nocne niebo, którego
prawie prawie nie ma? Można. Lecz po co? Lepiej wiedzieć niż
wyobrażać sobie, niż przypuszczać, niż gubić się w domysłach.
No a jeśli nie sposób się dowiedzieć? To tym bardziej szkoda
czasu na wyobrażanie sobie.