A jeśli przebiegła ci przez głowę myśl,
by zostać obywatelem Liberlandii, to nie goń tej myśli. Niech
pędzi dalej, aż zniknie gdzieś daleko za horyzontem twojej
głowy. Niech tam przepadnie i nie wraca. Po co miałaby cię znowu
nachodzić i męczyć.
Tu nie ma obywateli, więc nawet gdybyś zapragnął zostać nim i
gdybyś spełniał wszystkie, wyobrażone przez ciebie, warunki, to
i tak byś nim nie został. Ani pierwszym i jedynym. Ani
wyjątkowym. Ani honorowym. Nie ma obywateli i już. I nie będzie.
Po co obywatele? Zaraz by chcieli praw. Samych praw. Tylko praw
– żadnych obowiązków. Bo taki jest ideał, do którego dążą
obywatele. Och, nie. Ideał jest przecież innym. Zupełnie inny.
Same przywileje. Otóż to. Bo prawa to za mało. Prawa mają mieć
wszyscy, a przywileje nieliczni – taka jest natura przywileju.
Lecz naturalne jest także to, że wszyscy chcą być
uprzywilejowani. A najlepiej byłoby, gdyby posiadali takie same
przywileje jak wszyscy inni i jeszcze takie, których nikt inny
nie posiada. Zaraz by wybuchła koszmarna awantura. No więc po co
tu obywatele? Po co tu zgraja osobników uważających się za
lepszych od innych osobników uważających się za lepszych od tych
pierwszych? Tylko z tego okropny ból głowy. Wystarczą mi w
zupełności te niezbyt silne migreny dopadające mnie od czasu do
czasu – takie półdniowo dwuproszkowe.
Lecz gdybyś chciał, to mógłbyś być literą w książce. Chcesz?
Zwykłą literą. Ewentualnie mógłbyś wybrać sobie krój . . . . .
Albo nie. Nie nie. To za dużo. Od razu każdy chciałby być
ozdobnym inicjałem, a przecinkiem to już nikt by nie chciał.
Więc jeśli chcesz, to możesz być literą. Albo jakimś znakiem.
Bez prawa wyboru. Wypadnie, że masz być ć to będziesz ć. I już.
Koniec. . . . . . Zresztą, co tu wybierać – wszedłeś tu, to
jesteś. Mógłbym cię zapytać: jak myślisz, jaką jesteś literą?
którą jesteś literą? Mógłbym, ale nie zapytam. Zaraz by ci
przyszła ochota na jakieś komentarze. Nic z tego, moja droga
litero. Nic z tego! mój ty wykrzykniku.