jest dramatyczna. Nie umiem pisać dramatów, a muszę dramat napisać, bo właśnie tym razem dramat przyszedł mi do głowy. |
jest jednak mniej dramatyczna niż była kilka dni temu. Aczkolwiek to tylko pozory. Efekciarstwo. Spadło trochę śniegu. Zabieliło się. Bo kiedy tu nie jest ani zielono, ani złoto, ani biało, jest brudno i szpetnie. Panoszy się paskuda, króluje ohyda. A cesarzem jest betonowy płot... Co wcale nie oznacza, że mój dramat będzie się toczył właśnie wtedy, kiedy nie jest ani zielono, ani złoto, ani biało, kiedy jest zimno, zgnile i mgliście. To powinien być ciepły, długi jasny dzień. Mógłby też być wieczór, taki długi, letni wieczór niechętnie zamieniający się w noc. Mogłaby to być też noc. Różne pory dnia mogłyby to być – i różne pory dnia będą – wszak dramat będzie trwał, to nie będzie jeden epizod krótszy niż mrugnięcie okiem, niezauważalny. Zatem pora nie jest tak bardzo istotna, byle było ciepło. Nie lubię marznąć. Chyba nikt nie lubi dygotać i szczękać zębami. Mam wrażenie, że intrygi się wtedy źle snują, sztywnieją niczym druty i nie zaplątują się należycie. Lecz może się mylę. Nieistotne... A skoro pora nie jest tak bardzo istotna, to i miejsce też. Byle był betonowy płot. Wzór również nie jest istotny. Każdy się nadaje. Każdy jest wystarczająco porażający. Chociaż bardziej porażający byłby płot pomalowany jaskrawymi, jakby fosforyzującymi farbami: zielono-czerwono-biało-niebieski (te określenia są mylące, gdyż o tym czy takie zestawienie jest zachwycające czy paraliżujące decydują odcienie – nie ma co jednak wybrzydzać, a tym bardziej próbować definiować te barwy zgodnie ze wzornikiem Pantone – trzeba zaufać wszechobecnemu bezguściu) albo brązowo-biały. Och, nie bądźmy tacy wybredni. Przecież akcja może się przenosić i każdy akt może rozgrywać się przy innym płocie. Wybór zdaje się nieograniczony. (Na szczęście tylko zdaje – wyobraźnia jest ograniczona nie tylko ograniczeniem wyobraźni odbiorców.) Po co jednak tak łazić? Ale sterczeć jak kołki w płocie też niedobrze... |
w tym przypadku uzasadniony? dekoracje nie ulegałyby przecież zmianie, chyba że nastąpiłoby ich zniszczenie, lecz to byłoby elementem dramatu – nawet jeśli doszłoby do ich zmiany, to raczej w wyniku przeniesienia się całej akcji w inne miejsce – a sceny? ciągle ktoś będzie dochodził i odchodził, więc sceny by się plątały i zazębiały wpadały na siebie, nieustanna kolizja scen, więc po co jeszcze dodatkowy zamęt? tym bardziej, że te przychodzenia i odchodzenia odbywałyby się w jak najbardziej dowolnych momentach, zaś ta dowolność byłaby ściśle ograniczona zupełnie nieprzewidywalnym rozwojem akcji... Jest ciepło i przyjemnie. Jak to mawiają: nic nie zapowiada burzy – wicher, granatowe chmury, trzaskające pioruny, błyskawice rozdzierające niebo, chlustający deszcz to ostatnie rzeczy, które przychodzą na myśl. Chociaż leciutka duchota może trochę niepokoić. To jest jednak tak lekka duchota, że jedni mogą ją odczuwać, podczas gdy inni nie, ci z trochę gorszym krążeniem tak, a ci z trochę lepszym – nie. Przed betonowym płotem, który jest statystycznie szpetny i przez to jego szpetota staje się niezauważalna co czyni go tym groźniejszym dla nędznych resztek estetycznej wrażliwości pałętających się gdzieś w zachyłkach statystycznych umysłów, zaczynają gromadzić się ludzie. W zasadzie nie wiadomo, czy to są aktorzy czy widzowie. Obawiam się, że nie będzie to wiadome do końca. W zasadzie nie wiadomo od początku – ostatecznie aktor jest także widzem: trudno zaprzeczyć temu, że ogląda spektakl; zaś widz jest także, do pewnego stopnia, aktorem – tutaj ten „pewien stopień” będzie bardzo wysoki. |
rozpoczęcia dramatu jest
nieokreślona. To znaczy:
jeśli ktoś przyjdzie w tej
chwili, to dramat zacznie się dla niego w tej chwili
właśnie;
jeśli ktoś przyjdzie dwie godziny później, to dla niego
dramat
zacznie się właśnie wtedy; a jeśli ktoś pojawi się
następnego
dnia, to dla niego dramat zacznie się następnego dnia,
oczywiście
pod warunkiem, że do tego czasu się nie skończy, co na
obecnym
etapie prac trudno przewidzieć, albowiem godzina
zakończenia
dramatu jest jeszcze bardziej nieokreślona niż godzina
jego
rozpoczęcia. Wiadomo tylko tyle, że nie będzie on krótki,
aczkolwiek nie można wykluczyć rozwiązania drastycznie
dramatycznego, wybuchowego. Ludzie gromadzący się pod płotem należą do Stowarzyszenia Miłośników Płotów Drewnianych. Z początku nikt się tego nie domyśla, ponieważ empedecy nie różnią się od członków bardzo wielu innych stowarzyszeń. Być może jednak różnią się jakoś od miłośników ogrodzeń betonowych (nic nie wiadomo, czy założyli oni swoje stowarzyszenie – może je założą i to wkrótce). Emobetów (a może mobitów?) nie należy mylić z peobetami (czyli posiadaczami ogrodzeń betonowych – więc może jednak pobitami?) których nie należy z kolei utożsamiać z probetami (czyli producentami ogrodzeń betonowych) aczkolwiek może się zdarzyć, że ktoś będzie i tym i tamtym i owym. Wszystkie kombinacje są dopuszczalne. Nawet najbardziej skrajne zestawienia należy brać pod uwagę; to co nam się wydaje skrajne, ekstremalne i absolutnie niemożliwe, dla życia jest całkiem zwyczajne i nie wymagające zdziwienia. |
co-tu-się-dzieje?-po-co-oni-tu-stoją?
czyli bezładne kłębienie
powoli zaczyna ujawniać swoje przyczyny. Oto z kakofonii
chaotycznych rozmów zaczynają wybijać się stwierdzenia
mające
moc haseł. Są głośniejsze. Przechodzą w krzyk. Niektóre
samogłoski są nadmiernie przeciągane, aż przeradzają się w
wycie, chociaż jeszcze nie ma w tym jęczeniu i zawodzeniu
jakiejś
straszliwej agresji, wściekłości, demolującej wszystko
rozpaczy.
Może nad głowami, albo na płocie, zostaje rozciągnięty
transparent: PRECZ Z BETONOWYMI PŁOTAMI! lub ostrzejszy w
tonie:
PRECZ Z OHYDĄ BETONOWYCH PŁOTÓW! Niestety, litery są nie
mniej
ohydne niż betonowe płoty, ale jakoś nikt na to nie
zwrócił
uwagi. Może ktoś to wykorzysta. Zaczynają się też mnożyć
wystąpienia indywidualne. Coś jakby przemówienia.
Nawoływania do
czegoś. Żeby coś zburzyć, obalić. Żeby coś czymś zastąpić.
Żeby nie budować tego, a budować tamto. Pojawiają się też
wystąpienia mające charakter wykładu, lub przynajmniej
próbujące
mieć znamiona takowego. Nie jest jednak łatwo. Wolna,
otwarta
przestrzeń nie jest pudłem rezonansowym uniwersyteckiej
auli. Ale i
argumentacja jakaś mizerna i niezbyt przekonująca. Bo niby
dlaczego
drewniany płot z krzywymi lub prostymi sztachetami ma być
ładny
lub nawet piękny, a betonowa, kilkucentymetrowej grubości
płyta, z
dosyć precyzyjnie uformowanymi detalami, udająca
jednocześnie
solidny, gruby, rustykalny mur z kamienia łamanego
(łupanego) i
toczone, pękate, brzuchate, z osimi taliami tralki, ma być
paskudna? Tak to właśnie jest: najtrudniej wytłumaczyć
rzeczy
oczywiste. Bo niby dlaczego miałoby to być oczywiste?
Najpierw
należałoby zacząć od wyjaśnienia co to jest piękno, a co
to
ohyda. I może nawet będzie na to czas. Oto bowiem okazuje
się, że
po drugiej stronie płotu cisza. Żadnych oznak życia.
Żadnego
kłębienia się. Nic. Nawet pies nie zaszczeka. Nawet kot
nie
zamiauczy. Nawet myszka nie piśnie. Nawet ptaki nie
świergolą.
Cisza jakaś taka straszna. Nieswojo się robi. Cudzo.
Okropnie. I co
tu robić? Gadać po próżnicy? Bo oto przed mówcą stoją ci,
którzy to co ma on powiedzieć słyszeli już tyle razy, że
jeszcze
jeden raz może okazać się przysłowiową kroplą powodującą
efekt przelania, urwania ucha dzbana – odwrócą się i w
niepohamowanym szaleństwie zaczną demolować drewniane
płoty, z
wyrwanych sztachet układać gigantyczny stos, by dokonać na
nim
samospalenia... |
ni stąd ni zowąd, ale wyraźnie stamtąd, zza zakrętu lub zza wzniesienia, |
Wrzątek i gorąca smoła leją się na tłum, spada deszcz strzał. Wykłady, napominania, odezwy, analizy giną w coraz większym tumulcie. Lecz oto nadciągają posiłki. Czy aby na pewno? To przecież pospolite ruszenie Zrzeszenia Producentów Ogrodzeń Betonowych. Za nimi regularne oddziały producentów cementu wspierane przez kamieniołomiarzy, operatorów koparek i górników powierzchniowych. Za nimi wytwórcy koparek i taśmociągów, inżynierowie i projektanci, ci co ich leczą i karmią i tak hen, aż po horyzont... Zaś z drugiej strony nadciągają brygady drwali, stolarzy i tartaczników... O tym w jakie są uzbrojeni argumenty nie będę wspominał, by włos się zbytnio na głowie nie jeżył, lica nie bladły, krew nie tężała grożąc zatorami i miażdżeniem żył. Lecz gdzie bije się siedemnastu tam osiemnasty korzysta. I oto niespodziewanie pojawiają się tłumnie i gromadnie zwolennicy siatek drucianych (to zapewne robota właścicielki obleganego płotu). Krzyczą, że ich ogrodzenia są najlepsze, bo przecież prawie niewidoczne, niczego nie zasłaniają. Nikt ich nie słucha, nawet oni sami siebie nie słyszą. Pędzą tratując i depcząc po drodze zwolenników kompromisu, którzy próbują przekonywać, że przecież można w ogrodzeniu łączyć elementy drewniane z betonowymi i metalowymi. Ich zaś próbują zagłuszyć niezbyt zresztą liczni, lecz potwornie wrzaskliwi, zwolennicy płotów żywych wspierani przez nie wiadomo kogo. Bo na pewno nie przez ekologów – ci bowiem miotają się nie potrafiąc rozsądzić, czy bardziej szkodliwe jest wycinanie drzew na sztachety czy mielenie gór na beton czy wydzieranie rud żelaza czy usypywanie ziemnych wałów przekształcające do cna krajobraz... No i tak dalej. Aż do konfliktu między cywilizacjami. Aż do wojny między galaktykami. Aż do katastrofy kosmicznej, przy której to, co wydarzyło się na polach Kurukszetry byłoby ledwie pomeczową zadymą. I gdyby to dokładnie opisać, wielki Wjasa okryłby się rumieńcem wstydu. <<<< |