Oczywiście, że na fortepian. Tylko i wyłącznie na fortepian.
Co prawda transkrypcje na inne
instrumenty są możliwe, nie mają one jednak większego
sensu, nie warto więc sobie nimi głowy zawracać. Ot,
wystarczy wyobrazić sobie męczarnie skrzypka lub
trębacza, który próbuje zagrać równocześnie i
rozbieżnie dwie gamy chromatyczne w odległości kwarty
– już samo wyobrażanie sobie przyprawia o
niewysłowiony ból głowy, ból rąk, ból całego ciała i
umysłu, a co dopiero próba zagrania.... Ale na
klawesynie taką próbę podjąć można bez wysiłku i bez
mordęgi. Zatem można napisać i tak:
KONCERT CHROMATYCZNY NA
FORTEPIAN i/lub KLAWESYN
Zaczynamy od samego dołu. Od
pierwszego klawisza. Czyli od A. Nie wiem, czy A jest
pierwszym dźwiękiem w przypadku każdego fortepianu. Na
pewno jest to pierwszy klawisz w liberlandzkim
pianinie, dużym, równie czarnym i błyszczącym jak
nieliberlandzki fortepian. To, że klawiatura zaczyna
się właśnie od tego dźwięku wcale nie czyni go
uprzywilejowanym. Niezwykłość skali chromatycznej
polega na tym, że żaden dźwięk nie jest
uprzywilejowany. Każdy może być początkiem i końcem i
środkiem i dowolnym innym miejscem między końcem,
środkiem i początkiem. Skoro nieuprzywilejowane są
dźwięki, to i nieuprzywilejowane są odległości między
nimi – nie ma interwałów lepszych i gorszych, choć są
pokrewieństwa bliższe i dalsze, albowiem alikwoty żyją
własnym życiem i według własnych praw no i
niechże sobie żyją – my możemy wybierać sobie z
chromatyki te dźwięki, które akurat nam się
spodobają i układać je w takiej kolejności, jaka nam
się akurat podoba.
To, że zaczniemy od prymy, wcale nie znaczy, iż jest
to interwał w jakikolwiek sposób szczególniejszy od
innych, chociaż na miano takiego mógłby zasługiwać,
albowiem żaden inny nie sprawia, że to co gra lewa
ręka jest identyczne z tym co gra prawa. Zatem prymę
określilibyśmy mianem interwału doskonałego – oto
ideał, do którego należy dążyć, lecz który jest
nieosiągalny.
Wydawałoby się, że zagranie
chromatyk w odległości prymy jest dziecinnie łatwe –
przecież wystarczy zagrać jedną chromatykę, lewą lub
prawą ręką. Och nie! Właśnie dokładnie nie o to
chodzi. To nawet nie byłby oszustwo, to po prostu nie
byłoby TO. Zagrać dwoma rękami dwie chromatyki tak,
żeby brzmiały JAKBY jedna ręka zagrała jedną
chromatyką, to zupełnie nie to samo co zagrać jedną
ręką jedną chromatykę (nie mówiąc o tym, że jedna ręka
nigdy nie zagra jednej chromatyki tak, żeby brzmiała
ona JAKBY DWIE RĘCE ZAGRAŁY RÓWNOLEGLE DWIE
CHROMATYKI). Dwie chromatyki nałożone na siebie nigdy
nie będą bowiem pokrywać się idealnie, nigdy dwa palce
dwóch dłoni nie uderzą jednego i tego samego klawisza
tak samo jak uderzy go jeden palec jednej dłoni i
właśnie w tych minimalnych, wyczuwalnych jedynie przez
opuszki uderzających palców różnicach i wahnięciach
zawiera się doskonałość wykonania, istota tego
grania.... I tak aż do górnego, najwyższego,
najskrajniejszego A. A potem z powrotem. I jeszcze
raz. Może szybciej, a może odrobinę wolniej. Może
różnicując tempo gdzieś po drodze.... Lub trochę
zacinając się. Zatrzymując. Przystając na moment.
Cofając się. Przyspieszając i zwalniając.... I jeszcze
raz. Aż do dna, do najdolniejszego A.
Teraz w odległości sekundy.
Ach! To szalenie trudne! Bo palec prawej ręki musi
usunąć się na tyle szybko, żeby klawisz pokonał swoją
bezwładność, żeby struna zadrżała, dźwięk rozbłysł i
zgasł, po czym natychmiast zabrzmiał ponownie tym
razem ożywiony palcem lewej dłoni. Nie mogą te palce
na siebie wpadać, nie mogą znaleźć się przez
najkrótszą nawet chwilę razem na klawiszu. Lewy go
dotyka dopiero wtedy, kiedy prawy go opuszcza i między
opuszczeniem a ponownym dotknięciem musi być
wystarczająco dużo czasu (i energii), by całkowicie
ucichł i rozbrzmiał na nowo. Strasznie to trudne.
Wręcz niewykonalne.
A potem tercja. Co za ulga.
I kwarta. Kwinta. Seksta.
Septyma. Aż wreszcie oktawa. Oczywiście wszystko
zbieżnie i rozbieżnie. Zakosami i w podskokach. Legato i
staccato.
Także rubato.
Lewa ósemkami – prawa szesnastkami lub odwrotnie. Lub
prawa szesnastkami a lewa trzydziestodwójkami. No i w
różnych metrach i rytmach. Triolami też. Kwintolami
również. A na dodatek wszystkie możliwe subtelności
dynamiczne: spacery, galopy, truchtania, ledwo
odczuwalne muśnięcia, tupoty, ciężkie kroczenie w
podkutych buciorach, leniwe stąpnięcia....
Proszę nie myśleć, że na
oktawie koniec. Potem jest przecież nona, decyma,
undecyma, dodecyma... I dalej. Jeszcze dalej. I za
każdym razem we wszystkich wyżej i niżej opisanych
wariantach i wariacjach. Siedem oktaw przed nami.
Niesłychana ilość dźwięków będąca tylko drobną częścią
o wiele bardziej niesłychanej ilości.
Zaczniemy więc odejmować.
Zanim zaczniemy odejmować,
zagrajmy jeszcze raz wszystkie dźwięki – tym razem nie
po kolei. To znaczy w innej kolejności niż jeden po
drugim. W dowolnej kolejności. Lewa w takiej samej
kolejności co prawa. Niech to będzie dowolna
kolejność. Jaka nam przyjdzie do głowy w danej chwili.
Niech się ta kolejność nie powtarza. Niech będzie inna
w każdej oktawie...... A teraz niech lewa ręka wybiera
inne dźwięki niż prawa. Niech obie ręce grają w różne
dźwięki w różnych kolejnościach i niech nie zdarzy
się, by zagrały ten sam dźwięk, ani w odległości
prymy, ani oktawy, ani dwóch oktaw, ani nawet
siedmiu....
Dobrze. Niech się kotłuje.
Niech będzie chaos. Niech się kłębi i kutłasi....
Wystarczy. Teraz zaczynamy
odejmować.
Najpierw jeden dźwięk. Mała
dziura w szczelnej zasłonie. Drobne pęknięcie w
chmurach co zasnuły niebo od horyzontu po horyzont.
Liść nagle odchylony przez wiatr i wpuszczający przez
gęstą koronę drzewa cienką, nieśmiałą smugę
światła..... Brak właściwie niezauważalny. Czy da się
odróżnić 1000 dźwięków od 999? Zapewne gdzieś są takie
uszy – jeśli nawet są, to jest ich bardzo niewiele. A
który miałby to być dźwięk? Który to klawisz nagle
popadł w niełaskę? Któryś. Dowolny. Na przykład ten
ominięty przypadkowo. Ten będący ofiarą potknięcia się
któregoś z palców, które to potknięcie zostało
spowodowane przez zmęczenie, chwilę nieuwagi, zbytnią
brawurę, nadmierny pośpiech.
A potem dwa dźwięki. Potem
trzy. Cztery. I tak dalej. Wszystko w różnych
kombinacjach. We wszystkich możliwych kombinacjach.
Jeśli za pierwszym razem nie zagraliśmy piątego
dźwięku, to za drugim ominiemy czwarty, a za trzecim
jedenasty..... Jeśli za pierwszym razem nie zagraliśmy
drugiego i szóstego, to za drugim nie zagramy siódmego
i ósmego..... Najpierw lewa ręka będzie omijać te same
dźwięki co prawa, a potem już nie te same – w pewnym
momencie da to interesującą kombinację, aczkolwiek nie
bardziej interesującą niż którakolwiek inna
kombinacja, kiedy to lewa ręka będzie grała dokładnie
te dźwięki, których nie będzie grała prawa i jeśli
będą je grały naprzemiennie, wówczas nasze uszy
usłyszą pełną chromatykę, a jeśli nie będą grały
naprzemiennie, wówczas nasze uszy usłyszą zestaw
dwudźwięków, coś na kształt chromatyki
przepołowionej....
Takie chaotyczne
odejmowanie, to barbarzyńskie eliminowanie dźwięków
nie respektujące żadnych między nimi pokrewieństw i
powinowactw, prędzej czy później doprowadziłoby do
tego, że zagralibyśmy również i takie sekwencje
oparte właśnie na takich pokrewieństwach i
powinowactwach, z pewnością nie byłby one jednak
spośród innych sekwencji wyróżnione..... Tak oto w
tym chromatycznym szaleństwie moglibyśmy zagrać od
owego niewzruszonego początkowego A ciągi półtonów i
całych tonów. I odwrotnie: całych tonów i
półtonów.... Potem znane powszechnie gamy dur i
moll. Potem zestaw wszystkich możliwych pentatonik.
Dalej trójdźwięki rozłożone w pasaże, w rozmaitych
przewrotach.... I tak odejmując dotarlibyśmy do
kresu. Do naszego A. Pierwszego i ostatniego.
Tak oto wyłoni się
cisza.
Zapadnie noc.
Wstanie dzień.
Zakończy się
kurczenie wszechświata.
Świat zostanie
wchłonięty przez czarną dziurę fortepianu.
Stoi. Błyszczący.
Nabrzmiały od dźwięków. Gotów eksplodować w każdej
chwili. Tylko go dotknąć. Tylko musnąć, a zaraz się
rozdzwoni, rozwrzeszczy.
A.
Czy A?
Czas na As.
Zatem As.
I dodajemy.
Czyli wszystko to, co
zostało opisane powyżej, tylko w odwrotnej kolejności.
A kiedy dojdziemy do pełnej chromatyki, kiedy
wypełnimy przestrzeń całkowicie, kiedy osiągniemy
maksymalne rozpiętości, wtedy zaczniemy odejmować.
Co po As?
H.
Czy ktoś jeszcze nas słucha? Czy ktoś jeszcze jest na sali? |