M
A G D E B O
O K
|
6:30 Niewielki, kwadratowy pokój tonie w porannym półmroku. Dzień jeszcze się waha. Wolałby spać, wolałby się nie budzić i nie wstawać. Niechby trwała noc i skryła w swych ciemnościach różne straszne rzeczy, które mają się wydarzyć tego dnia. Każdego dnia dzieją się straszne rzeczy i Dzień już się do tego przyzwyczaił, jednak co pewien czas czuje przygniatające zmęczenie ową strasznością i chciałby przespać siebie, obudzić się i wstać jako następny. Noc nie jest jednak taka głupia, nie da się nabrać na ckliwe zagrywki. W nocy też się dzieją straszne rzeczy, chociaż nie tyle co za dnia. To oczywiste, że ludzie są aktywniejsi, kiedy jest jasno, lepiej wtedy widzą i straszne rzeczy sprawiają im większą satysfakcję, a przecież chodzi przede wszystkim o nią. Na prostym, wąskim tapczanie leży Ojciec. Matka i Córka leżą na podłodze, chyba na kocu i karimatach, trudno to stwierdzić, jest przecież półmrok, a w pokoju panuje nieporządek. To, że Ojciec leży na tapczanie, a One na podłodze wcale nie świadczy o panującym tu patriarchacie, lecz jedynie o tym, że Ojciec był zmęczony, bo prowadził samochód cały dzień, więc położył się spać wcześniej i gdyby położył się na podłodze, to by im przeszkadzał w pakowaniu. Tapczan był tylko jeden i stał przysunięty do ściany, więc śpiąc na nim znajdował się poza, obok, nie czynił z siebie zawalidrogi. 6:40 Pierwszy się położył, to i pierwszy wydobywa swoje starzejące się ciało z mroku, idzie do łazienki pochylony, jakby to nie najgorsze przecież życie ciążyło mu, jakby nie potrafił udźwignąć połowicznych sukcesów i niepełnych porażek. Nie tak nosi się ciężary, ciężary nosi się na głowie, wtedy plecy muszą być wyprostowane, inaczej wszystko się zwali na ziemię... Nie, na pewno nie myśli o zapisaniu się na warsztaty noszenia ciężarów na głowie. Myśli o tym, że czasu mało. Nie siedzi w łazience długo, ot tyle, że ledwie możemy oglądnąć mały przedpokój z kuchenną wnęką, też pogrążony w chaosie torb, pudełek, naczyń, ubrań, butów. Wraca do pokoju. Półmrok stał się szybko ćwierćmrokiem. Też mu się spieszy. Też ma świadomość uciekania czasu. Matka i Córka już wstały. Idą do łazienki wyprostowane. Też szybko wracają. 7:00 Teraz wszyscy kręcą się po pokoju. Coś wkładają, coś wyjmują. Przekładają. Przestawiają. Upychają. Przenoszą. Niczego nie ubywa i niczego nie przybywa. Takie odnosimy wrażenia, choć oczekujemy, że powinno ubywać. Ilość pakunków powinna się zmniejszać, a wydaje się jakby się zwiększała. Pewnie to złudzenie. Złudzeń pomiędzy nocą a dniem co niemiara. Nie wiadomo, czy wrażenie harmonii panującej w tym chaosie też jest złudzeniem. Brak napięć też może być złudzeniem, ale zdawkowe rozmowy, a nawet ich brak, wskazują raczej na dużą koncentrację, ta zaś musi się objawiać harmonijnym współdziałaniem. Choć niekiedy obijają się o siebie, co jest nieuniknione na tak małej powierzchni, to przecież nie krzyczą na siebie, nie porykują, nie wydzierają sobie z rąk przedmiotów, próbując za wszelką ceną spakować je na swoją modłę. Nie ma też śladu paniki. Kontrolują upływ czasu, w pełni nad nim panują, jakby mieli wszystko wyliczone co do sekundy, wszystkie ruchy precyzyjnie zaplanowane i doskonale przećwiczone, a przecież strzępy rozmów, rzucane pojedyncze słowa, monosylaby i mruknięcia świadczą o zupełnej improwizacji. Świadczy też o tym śniadanie spożywane w biegu i w locie. 7:38 Długi, wąski korytarz. Kilka odcieni szarości, zgaszony róż, trochę bieli. Kolory stłamszone rozproszonym, nijakim światłem. Na jednym końcu drzwi, z których właśnie wyszli. Na drugim, hen za horyzontem, okno. Ojciec niesie dwie torby i idąc kołysze się, a torby obijają mu się o nogi. Córka niesie jakieś pudełka, niezbyt ciężkie, ale niewygodne. Ojciec mówi: który raz tu już jestem: czwarty? piąty? więc idę tym korytarzem dwudziesty albo trzydziesty któryś raz i znowu nie ma nikogo; nigdy nikogo nie spotkałem w tym korytarzu, zupełnie jakbyś tu mieszkała sama, jakby te pokoje były puste... Córka na to: a ja spotykam, przynajmniej raz w tygodniu kogoś spotykam, na korytarzu i na schodach... Otwierają szklane drzwi i wychodzą na przestronną klatkę schodową. Schodzą szerokimi schodami. Otwierają drzwi na dole i wychodzą przed dom. Idą wzdłuż ściany szczytowej budynku. Po prawej stronie mają ogrodzenie przedszkola, za którym stoją samochody, ale nie ma żadnych dzieci, po lewej trawnik. Dalej już ulica. Szeroki chodnik. Jezdnia. Zatoczki parkingowe wybrukowane dużą, kamienną, lekko wypukłą kostką. Ojciec jakby sobie przypomniał, że nie dokończył zdania zaczętego w korytarzu i mówi: ....ulica też pusta, trochę samochodów a ludzi prawie wcale; co za dziwne miasto, w centrum też pusto, takie duże miasto a tak mało w nim ludzi, gdzie się nie pójdzie tam prawie nie ma ludzi, na bulwarach nad rzeką też prawie nikogo, w parku pustki, czujesz się jak w bibliotece między regałami, jak na stronie w książce, chodzisz, oglądasz domy-litery, przyjemnie, ciepło, ładnie, a gdzieś w tyle głowy myśl, że trzeba zachować czujność, bo w każdej chwili mogą zamknąć książkę i co wtedy? czy okażesz się na tyle mała, że cię nie zmiażdżą? Ojciec wkłada torby i pudełka do samochodu. Wracają. Pusty chodnik. Pusta klatka schodowa. Pusty korytarz. I tak w kółko. Przez jakiś czas. Aż pokój też jest pusty i nie ma już co przenosić do samochodu. 8:25 – Akurat. Idealnie – mówi Matka. – Zdążyliśmy. O której on ma przyjść? Aaa. No to masz jeszcze prawie kwadrans. Mogłabyś się napić herbaty, ale nie ma w czym... Dobra. Idź i załatw to. Czekamy w samochodzie... 8:30 Ojciec i Matka siedzą w samochodzie. Są spokojni. Bo i czym się tu denerwować? Tą rysą na wykładzinie? Przecież jej nie zauważy. Nie rozmawiają, bo i o czym tu rozmawiać, kiedy wszystko poszło tak, jak miało pójść? - - - - - - Kwadrans. Zupełnie nie jak w filmie. W porządnym, albo i nie porządnym, nawet w byle jakim thrillerze miałaby co najwyżej piętnaście sekund, czyli dokładnie tyle, ile potrzebowałaby, żeby biegiem wrócić do pokoju, zakładając, że po drodze nie potknie się, a któreś z drzwi nie zatną się i nie będzie się musiała z nimi szarpać. No ale to nie jest porządny thriller, to nawet nie jest byle jaki thriller, więc co to jest?... Ojciec milknie. Nie chce mu się mówić, mówienie męczy, a oni chciałby odpocząć. Siedzą i patrzą przez szybę na pusty świat przed nimi... 8:48 Córka wraca. Wsiada do samochodu zadowolona. - Załatwiłaś? - Załatwiłam. - Szybko. - Szybko. Wszystko w porządku, żadnych zastrzeżeń, to i szybko poszło. Możemy jechać. - No to jedziemy. I odjeżdżają. Jadą pustą ulicą i po chwili znikają za rogiem skręciwszy w zjazd na obwodnicę. Wtedy czytający z hukiem zamyka książkę i odkłada ją na półkę. Słychać jego wyraźnie zniechęcony głos: co za nuda... co to w ogóle jest? to ma być dreszczowiec? chyba dla dzieci... ani nie wiadomo o co chodzi, ani jak się kończy... |