Czy rzeczywiście Liberlandia nie
była kiedyś Liberlandią? Gdyby tak było,
wówczas okazałoby się, że Liberlandia jednak
ma jakąś historię, a nawet prahistorię. Wtedy
uporczywie głoszona teza, że jest to kraina
teraźniejszości, zostałaby uznana za mit... Nie
byłoby w tym sprzeczności, gdyż Liberlandia, lub
jeden z jej aspektów, jak kto woli, a wolą ci o umysłach
bardziej analitycznych, istniałaby tylko w momencie jej
czytania. Aspektami Liberlandii nie będziemy się
zajmować. Darujemy sobie też roztrząsanie niezwykle
interesującego,
choć wcale nie tak absurdalnego, problemu: czy
Liberlandia mogłaby mieć prahistorię, jednocześnie nie
mając historii?
Wtedy wszystko było w niej jabłkami, a jeśli
nie wszystko, to na pewno jabłka były najważniejsze. Ta
jeszcze-nie-Liberlandia (Praliberlandia?) zasłynęła z
pewnego przyjęcia zorganizowanego w samym środku
jesieni, na którym wszystko było z jabłek. Na stołach
piętrzyły się piramidy jabłek, na trawnikach ułożone
były z jabłek kompozycje symboliczno-alegoryczne (ot,
zwykłe słońce, księżyc, jakieś gwiazdy), podawano tylko
szarlotki, kompoty, jabłka tarte lub zapiekane z miodem.
I tak dalej. Goście, którzy opuszczali jabłkową ucztę
otrzymywali ręcznie wypisane, oczywiście wierszowane
(coś pomiędzy limerykiem a haiku) wyproszenie, które
wprawiało ich w euforię i sprawiało, że zapominali o
monotonii i dziwaczności owej uczty nigdy potem nie
powtórzonej.
Cydru jednak
wtedy nie podano. Dlaczego? Bo go nie było.
Potem jabłka
zaczęły zamieniać się w litery, a jabłonie w książki. I
tak Kraina Jabłek zamieniła się w Krainę Książek.
A to już ani
historia, ani mitologia. To legenda. Legenda o
powstawaniu Krainy Wolnej. Krainy Wolności. Jabłka
uwolniły się od swej jabłkowatości zamieniając się w
litery. Teraz litery muszą uwolnić się od swojej
literalności (literackości? literowości? literności?).
Trzeba je wszystkie zmieszać, skłębić, splątać, lecz nie
ciąć ani nie szatkować. Całe – ze skórką i ogonkami.
Robaczki diakrytyczne i interpunkcyjne też. Potem to
stłoczyć, stłamsić, ścisnąć. Aż zaczną puszczać sok.
Potem sok zlać do beczki, niech fermentuje.
Tak oto powstaje
słynny cydr liberlandzki – sok ze sfermentowanych
liter... czy sfermentowany sok z liter?
Jeszcze
słynniejszy, słynny dzięki swej rzadkości, jest sok ze
sfermentowanych literówek... raczej sfermentowany sok
z literówek... a właśnie że nie...
Jeśli więc prawdą jest, że Liberlandia ma
historię, czyli przeszłość, to prawdą może okazać się
też to, że ma przyszłość. Tą przyszłością może okazać
się Cydrolandia. Lecz czy Cydrolandia może być lądem?
Czy nie jest to zatem zapowiedź, albo tylko niczym nie
poparta fantastyczna wizja oceanicznej
transgresji? <<<<