SEN
Kiedyś śniła mi się książka. Nie wiem o czym ona była. Nie wiem czym ona była. Zapewne była światem. Całym światem. Taka książka może być tylko całym światem. Nie może być jego cząstką, jakimś niezbyt ważnym okruchem. Będąc wielokrotnie od świata mniejsza, zawierała w sobie cały świat. Taka była ta książka. Miała jakąś niezwykłą architekturę, jakąś zadziwiającą konstrukcję. Zupełnie jak świat – nie mogła przecież mieć innej, skoro była światem. Miałem ją w rękach. Trzymałem ją. Mogłem ją otworzyć, mogłem obracać kartki, aczkolwiek określenie „obracać kartki” jest w tym przypadku wielce nieprecyzyjne, prostackie, może nawet aroganckie. Była jak najbardziej realna. Była jak najbardziej oczywista, chociaż wprawiała w zdumienie swoją przemyślnością. Wszystkie jej elementy były aż nadto klarowne i oczywiste: meandry tekstu, zaskakujące otwierania i jeszcze bardziej zaskakujące zamykanie, przewroty kartek, zwroty akcji, zawroty głowy od piętrzących się przestrzeni ....... Obudziłem się i ciągle ją miałem w głowie. Stała tam jakby na półce, a może unosiła się, nieważka mimo całej swojej fizyczności, mimo swego niewyczuwalnego ciężaru. Chodziłem z nią, a ona nie rozpływała się, nie znikała w nigdy nie odwiedzanych zakamarkach pamięci. Chciałem o niej komuś opowiedzieć. Nie było wtedy w domu nikogo, więc już byłem gotów wyjść i poszukać kogoś, spotkać kogokolwiek, choć przecież nie mógł to być ktokolwiek, gdy uświadomiłem sobie, że nie potrafię sklecić o niej żadnego sensownego zdania. Nie mogę o niej nawet bełkotać bez ładu i składu, bowiem żadne słowa nie nadają się do opisu. Siadłem więc za stołem, wziąłem kartkę i ołówek. I nic nie narysowałem, zupełnie jakby moja ręka zapomniała wszystkiego czego się nauczyła, jakby nagle trafiła ją apopleksja, radosna apopleksja zwalniająca ją od obowiązku zamieniania tej wielowymiarowej, wielowątkowej rzeczywistości w płaską gmatwaninę szarych kresek, jakkolwiek by nie były subtelne i miękkie. Odłożyłem ołówek i spróbowałem z leżącej przede mną kartki zrobić model tej książki, którą nosiłem w głowie. Lecz też nic. Zupełnie nic. Całkowita niemoc i paraliż. Wydawałoby się, że teraz powinienem pogrążyć się w depresji powalony tak nieoczekiwaną niemocą. A tu ani depresji, ani represji, ani opresji, ani nawet samej presji. Już mi się potem żadna taka książka nie przyśniła. Nie czuję jednak z tego powodu żalu, nie jestem oburzony, nie przeżywam nerwowego załamania. Zdarzyło się i już. Przyśniło się i już. Sprawa zamknięta. <<< |