O mmmmatko! Tak mówią niektórzy. Przeciągają m. Większość nie przeciąga. Takie przeciągane m najlepiej byłoby przedstawić przy pomocy m wielonożnego, wielolaseczkowego, gdzie ilość nóżek (laseczek) wskazywałaby wielkość owego przeciągnięcia, ale takiego m nie ma, więc jedyne co można zrobić to pomnożyć zwykłe m – konwencja nakazuje uznać taki zapis za wizualizację m przeciąganego. Jak zatem zwizualizować m nie przeciągane, lecz zwielokrotnione i wymawiane legato? W przypadku m zwielokrotnionego i wymawianego staccato wystarczy zrobić przerwy między poszczególnymi literami – oczywiście wielkości tych przerw też mogłyby podlegać różnicowaniu. Co jednak zrobić z legato? Może umieścić nad literami łuczek, tak jak w zapisie nutowym? . . . . . Są to bardzo interesujące sprawy, aczkolwiek wydaje mi się, że znacznie bardziej interesujące jest to, że nikt (albo prawie nikt) nie mówi: O oooojcze! Zastanawiające i intrygujące. W czym ojciec gorszy od matki, że się go nie przywołuje? Musi być dosyć wrednym typem . . . . . Gdyby jednak ktoś miał taki wielce dziwaczny zwyczaj, to po pierwszym o musiałby robić przerwę, żeby to pierwsze o pełniące funkcję wykrzyknika nie stopiło się z ojcem, nie zostało przez niego wchłonięte, o tak: Ooooojcze! A gdyby drugie o było większe niż trzecie, lecz mniejsze od pierwszego, to taki zapis sugerowałby decrescendo. Tak oto umiejętnie żonglując wielkością o można by pokazywać zmiany natężenia i głośności wymawianej frazy – niekoniecznie musiałoby to być decrescendo, mogłoby być falowanie, albo pojedyncza fala, której wysokość zależałaby od nastroju, a ten z kolei od sytuacji, przynajmniej po części. I tak dalej.
Owe legata, stacata, crescenda i decrescenda są jednak o wiele mniej ważne niż następstwa samogłoskowo-spółgłoskowe. Przeciągane nosowe m pęcznieje, nadyma się i dramatycznie otwiera, prawie wybucha, jasnym, szerokim a. Napina się niczym cięciwa łuku – poprzedzające o jest niczym haust powietrza. A potem jeszcze ta zbitka delikatnie, trochę szeleszcząco eksplodująca: tk. Z ojcem jest znacznie gorzej. Nie wybucha, nie napina się, nie otwiera, nawet mu nie pomaga to końcowe cze. To już lepiej byłoby z bratem. O, wcale nie, tak się tylko wydaje, lecz tak by nie było, bo nie da się przeciągnąć b, żadną miarą. Podskakuje jak koło na wertepach. No ale za to rrrrrrrrrrrrr . . . . .
Lecz cóż nas obchodzi to, co słychać, a czego nie widać? Nas raczej powinno obchodzić to, co widać, a czego nie słychać.
A co widać?
Tajemniczą budowlę wzniesioną na planie wielce symbolicznym i jeszcze bardziej tajemniczym niż ona sama?
Motyw dekoracyjny, który mógłby pojawiać się w oknach na podobieństwo gotyckich rozet, albo na mozaikowych posadzkach, również w plecionkach i haftach lub wytatuowany na skórze Wtajemniczonych?
Model niezwykłej cząsteczki będącej głównym składnikiem eliksiru nieśmiertelności – jakie jednak byłyby składniki dodatkowe, równie ważne jak ten główny, bez nich bowiem eliksir nie byłby eliksirem i mógłby mieć działanie zgoła odwrotne?
Fragment planów cudownej maszyny, nie potrzebującej do działania energii, nie psującej się i nie zatrzymującej się, owego słynnego perpetum mobile .... perpetummobile .... perpetummmmobile .... elibommmmuteprep .... ?
Szkic maszyny do produkowania pomysłów?
Rysunek przedstawiający NOL-a czy marsjańskiego mola?
Pomysł na maszynę do pomysłów?
Maszynkę do mielenia pomysłów?
Kołowrót idei?

. . . . . . . .
Magazyn? Spichrz? Archiwum? . . . . . Bo na pewno nie świątynię, chociaż zapewne większość przybywających dostrzegłaby w tym właśnie zarysy świątyni . . . . Muzeum? Hurtownię? To już raczej hurtomnię – cóż to jednak takiego miałoby być?
Pomysłotekę?
Być może. Być mmmmoże . . . . . . . O mmmmagazyn?
Skup pomysłów?
Bank pomysłów?
Przechowalnię pomysłów?
Przychodzisz i zostawiasz ciążące ci pomysły. I wtedy lekko unosząc się nad ziemią, sunąc, płynąc, lawirując, zwiedzasz i wędrujesz sobie nie niepokojony od wewnątrz. Na przykład: przychodzi ci do głowy pomysł, żeby ów nadmiernie używany wykrzyknik „o matko jedyna!” zastąpić frazą „o ojcze jedyny!”, a wraz z nim przychodzi pytanie: W czym ojciec gorszy od matki, że nikt go nie woła? Wredne pytanie, o jakże wredne. Męczy i drąży, spokoju nie daje. Kryje się za wszystkim, co oglądasz i słuchasz, czasami niczego innego nie słyszysz tylko to pytanie ...... No więc zostawiasz ten pomysł tu i dalej wędrujesz już lekki leciutki.
Jak widzisz są tu cztery skrzydła: górne, dolne, lewe i prawe. Nie przypisuj temu znaczenia, albowiem ich górność, dolność, lewość i prawość zależą od tego, którędy wchodzisz – możesz nie wskazywać miejsca, wszystkie są równie dobre i równie złe, to zupełnie nieistotne, gdzie twój pomysł zostanie złożony. Nie oczekuj też, że coś za swój pomysł dostaniesz. Mógłbyś sobie wyobrażać, że to rodzaj lombardu (zresztą na to liczyłeś – ciągle oczekujesz, że natrafisz na jakieś szczątki systemu finansowego, coś co pozwoli ci się poczuć bezpieczniej – jednak wolałbyś być balonem na uwięzi niż puszczonym wolno, jednak wolałbyś szurać buciorami po ziemi) i że dostaniesz coś pod zastaw swojego pomysłu. Nie zapominaj, że choć pomysły są czymś najcenniejszym, to niezrealizowane są zupełnie bezwartościowe – chciałoby się napisać są niczym, ale to nie byłoby zgodne z prawdą, czymś tak bowiem są; a skoro są czymś, to jakąś wartość muszą mieć, jest to jednak wartość tak niewielka, że aż niemierzalna, a przez to zaniedbywalna i lekceważona. Z tego też powodu nie ma żadnych opłat. Bo musiałyby to być opłaty tak niewielkie, że ich ściąganie byłoby niewykonalne, co ponad wszelką miarę skomplikowałoby i tak już skomplikowane sprawy.

Dom pomysłów?
Dom domysłów?
Tom pomysłów?
Pierwszy tom.
Drugi tom.
Trzeci tom.
Czwarty tom.
. . . . . . .


Oczywiście wszelka zbieżność z innymi symbolami, znakami i kształtami jest jak najbardziej nieprzypadkowa, świadoma, zaplanowana i osiągnięta z premedytacją (czyli premedytowana). Świadczy ona o wielkiej, ogromnej erudycji i inteligencji twórcy tego kaligramu, nawet jeśli o takiej zbieżności nie miał on pojęcia zielonego, bladego lub w jakimkolwiek innym kolorze.