Makler?
Jaki makler?
Tu makler?
Nie. To niemożliwe.
Tu nie ma żadnych maklerów.
Ani makreli. Ha ha ha!
To wcale nie głupi dowcip.
Ani prostacka gra słów.
Tu nie ma żadnej giełdy.
Morza też nie ma.
To już chyba morze prędzej tu by się
znalazło niż giełda.
No chyba żeby to była giełda
skamieniałości i minerałów. Taka jak ta organizowana każdego
roku w niedalekim mieście, stolicy państwa zapłotnego.
Wybieram
się na nią chyba odkąd pamiętam, lecz nigdy nie udało mi się
na
niej być. Zawsze coś mi przeszkadza. Najczęściej zapominam, że
ma się odbyć. Ze zdumieniem zauważam na ulicy stare plakaty.
Bywało też, że widziałem plakaty wcześniej, ale właśnie
dokładnie wtedy gdzie indziej miałem przybywać, dokądś
wyjeżdżać. Albo z jakichś innych powodów. Zatem, może gdyby
taka giełda odbyła się tutaj, to bym jej nie ominął? Jaki był
(a może ciągle jeszcze jest – chociaż chyba już nie ma, chyba
już zanikł, zmarniał, uwiądł, uległ całkowitemu uwstecznieniu
i degeneracji) powód? Tym powodem było (i chyba ciągle jest,
chyba
nie umarło jeszcze, chociaż z pewnością osłabło, zbladło,
odsunęło się w głęboki cień) pragnienie posiadania jakiejś
efektownej skamieniałości. Oczywiście, to pragnienie miało być
zaspokojone w zupełnie inny sposób, nie tak prostacki:
chciałem
znaleźć taką skamieniałość. Nawet chodziłem i szukałem. Ale
nie intensywnie, ani nie systematycznie. Ot, czasami poszedłem
do
starego kamieniołomu. Nie miałem żadnych narzędzi. O nie. Co
to
to nie. Nie chciałem kuć i kopać. Ja chciałem natrafić
na skamieniałą istotę. Chciałem, żebyśmy się spotkali.
No
ale nie spotkaliśmy się. Stąd pomysł, że może spotkamy się
na
takiej giełdzie. Że tam będzie łatwiej. Okazało się
jednak, że
wcale nie było łatwiej ...... Lecz to nie byłoby dobre
spotkanie.
Byłoby naciągane i nieszczere. Tak. Takie właśnie by było.
Zatem
nie będzie tu takiej giełdy. Raczej powinienem zacząć
szukać
wśród tych jakże licznych kamieni, które tutaj rodzi
ziemia. Tak.
To bez wątpienia byłoby to: idę miedzą i w bruździe świeżo
zaoranej ziemi widzę kamień: podnoszę go, a on okazuje się
być
łuską smoka, liściem opadłym miliony lat temu.
Po
co giełda?
Ach,
po cóż mi te zupełnie niepojęte w swej pokrętnej logice
opowieści o tym, że chyba należy zgłosić do prokuratury
podejrzenie o popełnieniu przestępstwa, albowiem ostatnie
skoki cen
akcji wykazują znamiona świadomej i niedopuszczalnej
manipulacji,
któż to bowiem widział, żeby w ostatniej chwili, tuż przed
zamknięciem sesji składać tak ogromne zamówienie, powodujące
gwałtowny skok (obojętne w dół czy w górę) cen, na
którym ktoś
zarobił ogromne pieniądze – no chyba, że dla pogłębienia
nastroju w żałosne, zimne, deszczowe popołudnie, bo trudno o
bardziej
ponury
dowcip, skoro cała gra na giełdzie polega przecież na
manipulowaniu cenami. To zupełnie jak z zabijaniem: trzeba
tylko
wiedzieć kogo, kiedy i w jakich ilościach .......
A
morze?
Kto
wie.
Gdyby
było ciepłe i przejrzyste...
~
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Kleru
też tu nie ma.