Utekstowienie
znaku. Uznakowienie tekstu.
Poniższy tekst jest
szczegółowym konspektem mojego wystąpienia na
konferencji "Druga rewolucja książki" w Gdyni w
styczniu 2008 roku. Bardzo ważnym elementem tego
wystąpienia był pokaz książki „Nieznaki drogowe”
oraz instalacja, na którą składały się nieznaki
formatu A2.
Znak znaczy to, co wiemy, że znaczy.
Jeśli nie wiemy co znaczy znak, wtedy nic on dla nas i
według nas nie znaczy. No, chyba że jest piktogramem.
W takim przypadku istnieje szansa, że się domyślimy,
że rozwiążemy zagadkę znaku poprawnie. Ale tylko
szansa. Cóż na przykład miałby znaczyć uproszczony
rysunek samochodu? Samochód. Ale co samochód: jedzie?
stoi? spadnie nam na głowę? miejsce dla samochodu? No
właśnie: co?
Znak jest wielowarstwowy. Znak
wskazuje. Znak przedstawia. Znak wywołuje skojarzenia.
Znak opowiada. Znak to. Znak tamto. Otóż to: jedni
uczą się, że znaczy to, a drudzy, że tamto, chociaż
znak wygląda tak samo, więc jakoby powinien znaczyć
dokładnie to samo. No ale te cholerne konteksty,
otoczenia, następstwa, ciągi... Szkoda o tym pisać, bo
napisano o tym już bardzo dużo. Istotne jest to, że
znak jest z natury wieloznaczny. Ale oczywiście
marzymy o znaku jednoznacznym. O takim, który byłby
zawsze i przez wszystkich i wszędzie interpretowany
tak samo. Jednoznacznie.
Mogłoby się wydawać, że takimi
jednoznacznymi znakami są znaki drogowe. I tak się
wydaje, bo przecież „Uwaga! Ostry zakręt w lewo” może
znaczyć tylko to i nic więcej. Ale tak się tylko
wydaje, zaś znak „Uwaga! Ostry zakręt w lewo” może
wywoływać u różnych ludzi różne skojarzenie i
przywoływać z pamięci zupełnie inne obrazy, nie pisząc
o tym, że różni ludzie mogą oczekiwać różnej ostrości
tego zakrętu. Zaś ci, którzy nie znają kodeksu
drogowego i nigdy znaków drogowych nie wiedzieli, mogą
przypisywać temu znakowi znaczenia o jakich nie śniło
się najbardziej rozbuchanym wyobraźniom kierowców.
Mogłoby się zatem wydawać, że litera
jest lepszym kandydatem do miana znaku jednoznacznego
niż znak drogowy. Niestety, tylko mogłoby. Litery same
w sobie nie znaczą bowiem nic. Są zatem zeroznaczne.
Chociaż to może przesada. Wszak litera jest
wizualizacją fonemu. Jest graficznym oznaczeniem
jakiegoś dźwięku. No właśnie: oznaczeniem?
przedstawieniem? obrazem? znakiem? (Tu należałoby
wrócić do początku i zadać absolutnie fundamentalne
pytanie: co to znaczy, że coś coś znaczy? Czyli
postarać się o jakąś definicję znaczenia. Nie
postarałem się, a mimo to brnę dalej. Moim
usprawiedliwieniem niech będzie przypomnienie, że
przecież nie definicji znaczenia ma dotyczyć ten
tekst.) A co by się stało, gdyby zrobić takie litery,
żeby każda sama w sobie coś znaczyła, coś
przedstawiała, o czymś opowiadała?
Co
prawda w niektórych literach można by się dopatrzeć
resztek jakichś piktogramów, jest to jednak zjawisko
na tyle śladowe, że można je zaniedbać. Stwierdzenie
to dotyczy liter o zupełnie normalnym kroju, ot choćby
jak ten, którego używam teraz. W przypadku kroju
specjalnego, zjawisko wtórnej piktografizacji liter
może już nie pozwolić na takie zaniedbanie. Alfabet
więcej niż jednoznaczny zasługiwałby na miano
gammadeltu i byłby dobrym początkiem sinizacji lub
hieroglifizacji alfabetu.
Zwracam
uwagę,
że to co piszę dotyczy pisma, a nie mowy. Czy można
powiedzieć o fonemie, że jest znakiem? Zapewne
niektóre z nich znakami są. Coś oznaczają. Na coś
wskazują. Przed czymś nas ostrzegają. Bez wątpienia (a
może z lekkim, leciutkim powątpiewaniem) każdemu
fonemowi dałoby się przypisać funkcję znaku. Albo
każdej sylabie – byłoby więcej możliwości. Wtedy
jednak uruchomilibyśmy proces sinizacji naszego
języka, czyli przekształcania języka fleksyjnego w
izolujący. Lub powstałaby jakaś hybryda
fleksizolująca.
Niezależnie
od
tego, czy litery są znakami zeroznacznymi,
jednoznacznymi czy wieloznacznymi, są znakami. Co
znaczy, że tekst jest po prostu zbiorem znaków. Czy
taki zbiór znaków jest znakiem? Najpierw zastanówmy
się jaka jest różnica między znakiem, a tekstem. Znak
jest postrzegany jako całość. Znak, żeby był znakiem
musi być postrzegany od razu, jako całość właśnie, w
mgnieniu oka, w ułamku sekundy. Z reguły dekodowanie
(odczytywanie) znaku trwa równie krótko, a to dlatego,
że z reguły wiemy co znak znaczy i oznacza, nie musimy
się więc nad niczym głowić; zdarza się jednak, że mamy
do czynienia ze znakami, których nie znamy –
rozpoznajemy je od razu jako znaki, ale nie wiemy co
znaczą i co oznaczają, a wtedy ich rozszyfrowywanie
może trwać nawet latami. Znak jest zatem zjawiskiem
punktowym. Natomiast zapoznawanie się z tekstem z
reguły jest rozciągnięte w czasie. Czytanie tekstu
musi trwać – nawet jeśli opanowaliśmy do perfekcji
sztukę szybkiego czytania, to i tak nie da się
zapoznać ze stroną tekstu w mgnieniu oka, natychmiast,
od razu. Tekst jest zatem zjawiskiem liniowym. Ale,
ale.... W mgnieniu oka, od razu i natychmiast możemy
rozpoznać, że to co znajduje się na stronie to tekst.
Zatem tekst ma pewne cechy znaku. Tak jak znak ma
pewne cechy tekstu. Zatem należałoby metaforę punktu i
linii ulepszyć: znak jest zjawiskiem krótkoodcinkowym,
podczas gdy tekst jest zjawiskiem długoodcinkowym. A
gdyby tak zacząć wydłużać odcinek znaku i skracać
odcinek tekstu? To na pewno nie byłby proces sinizacji
zapisu (o czym świadczy znak drogowy napisany po
chińsku). Nie wiem co to byłby za proces. Może po
prostu poszerzanie możliwości opowiadania.... Raczej
opisywania – chociaż może i z mową dałoby się zrobić
coś podobnego lub wręcz takiego samego.
Opisujemy.
Oznaczamy. Zaznaczamy. Znakujemy. By lepiej poznać. By
uporządkować. By zaczarować. By ułatwić poruszanie. By
zawładnąć. I tak dalej... I w swoim zapale, w
zaciekłym zapamiętaniu zapominamy, że znak jest czymś
zupełnie innym niż to, co oznacza, a opis czymś
zupełnie innym niż to, co opisuje. To jest problem
znany i dosyć dobrze zanalizowany, więc nie ma co się
nad nim rozwodzić. Mniej znana jest chyba
lingwistyczna zasada nieoznaczoności: nazywanie,
oznaczanie, opisywanie (i co tam jeszcze...)
zniekształca to co nazywa, oznacza, opisuje (i co tam
jeszcze...) No tak... Lecz nic nie występuje w
całkowitej izolacji, nie ma niczego na co nic by nie
oddziaływało. Wszystko jest w jakimś stopniu
zniekształcone. A jeśli tak, to dobrze jest poznać
istotę owego zniekształcania. Można też spróbować
zmniejszyć to zniekształcenie i po prostu przestać
omawiać, opisywać, nazywać, etykietować, oznaczać i co
tam jeszcze..... Czyli po prostu się zamknąć. Co
niniejszym czynię.
|