Mówią o horyzoncie, że to linia styku nieba i ziemi.
Tak widzą, tak mówią. Lecz mogliby się zastanowić, co mówią, bowiem horyzont jest linią, którą widać, lecz która nie istnieje – jak powszechnie wiadomo niebo nie styka się z ziemią. Widocznie zdecydowanie ważniejsze jest to, co widzimy od tego, co wiemy.
Tu należy poczynić pewne uściślenia. Nie tylko język zastawia na nas pułapki. Oczy też. A przede wszystkim umysł. Ten to dopiero jest kawalarz i psotnik.
Otóż, jak powszechnie nie wiadomo, ziemia jest, a nieba nie ma. Z niebem jest jak z linią horyzontu – widzimy je, ale go nie ma. Niebo jest w zasadzie tylko kolorem. Nie będziemy jednak teraz i tu roztrząsać czym jest kolor. Ani co to takiego niebieskość lub szarość... Nieba nie ma, jest natomiast powietrze. Powietrze jest, ale go nie widać, niebo zaś widać, ale go nie ma. Tak to bywa. Ani tu, ani teraz nie będziemy roztrząsać czy tak bywa często czy rzadko, czy to odosobniony, wielce szczególny przypadek, czy raczej reguła, zjawisko nudnawe z racji swojej powszedniości. Powietrze jest i powietrze styka się z ziemią. Wszędzie. W każdym miejscu. A jeśli tak, to należałoby raczej mówić o płaszczyźnie styku, chociaż jak wiadomo płaszczyzna składa się z linii, a linie z punktów.
W Liberlandii jest inaczej. Trochę inaczej. W Liberlandii niebo jest ziemią. W Liberlandii Niebo jest niebem, a Ziemia jest ziemią. Czyli Ziemia jest Niebem i na odwrót. (Trzeba dodać to na odwrót żeby uniknąć niedomówień i niedopisań.)
Czy niebo jest powietrzem? Raczej nie. Skoro nieba nie ma, to nie może byś czymś. A poza tym niebo widać, podczas gdy powietrze jest niewidzialne. Czy coś niewidzialnego może być jednocześnie widzialne? Nie będziemy udzielać odpowiedzi stanowczej i nie zostawiającej wątpliwości, gdyż najpierw należałoby zadać pytanie: czy w Liberlandii jest powietrze? Tego pytania jednak teraz nie zadamy, albowiem nie jest ono w tym momencie istotne i potrzebne. Jeśli ziemia jest niebem a niebo jest ziemią, to powietrze nie jest nam wcale potrzebne do rozstrzygnięcia problemu horyzontu.
Skoro ziemia jest niebem a niebo jest ziemią, to wynika z tego, że niebo styka się z ziemią a ziemia z niebem wszędzie, w każdym miejscu, na całej płaszczyźnie, na całej bryle. Z tego zaś wynikałoby, że horyzont jest wszędzie. Tak jednak nie jest.
Nie jest tak dlatego, że horyzont nie jest linią styku nieba z ziemią. Horyzont jest granicą. Poza horyzont nie sięga nasz wzrok. Ani umysł. Czyli horyzont jest linią styku osiągalnego z nieosiągalnym, obszaru, który obejmuje nasz wzrok, z obszarem, którego nasz wzrok nie obejmuje. Jak również obszaru, który obejmuje nasz umysł, z obszarem, którego nasz umysł nie obejmuje. Ta granica nie jest stała. Ona się nieustannie przesuwa. Wędruje razem z nami. Ona nawet nie jest w stałej odległości od nas, jak można by oczekiwać. Raz jest bliżej nas, raz jest dalej. Wędruje razem z naszym wzrokiem, z naszymi oczami. Wędruje razem z naszym umysłem.
W Liberlandii jest inaczej. Horyzont jest stały. Jest granicą, która się nie przesuwa. Jest granicą, którą wzrok, słuch i umysł swobodnie przekraczają. Jest granicą między czym a czym? Trudno określić. Między Liberlandią a nie-Liberlandią? Prawdopodobnie.
Horyzont w Liberlandii nie jest widnokręgiem, gdyż nie jest kręgiem. Nie jest też okręgiem, ani kołem. Choć mógłby być. I nawet bywa. Niekiedy. Rzadko. Tak rzadko, że lepiej będzie napisać: kiedyś będzie. Najczęściej bywa prostokątny. Zdarza się, że miewa kątów więcej lub mniej niż cztery, lecz zdarza się to rzadko, aczkolwiek znacznie częściej, niż całkowity brak kątów. Czyżbyśmy zatem mieli tutaj do czynienia z widnokątem?
W związku z tym, horyzont tutejszy łatwo przekroczyć i spaść w otchłań. W nie-Liberlandii nie można spaść w otchłań, gdyż nie można osiągnąć horyzontu, tym bardziej nie można go przekroczyć. To wcale nie znaczy, że w nie-Liberlandii jest bezpiecznie, a w Liberlandii jest niebezpiecznie. Przekraczanie horyzontu jest całkowicie bezpieczne, albowiem ta otchłań w którą spadamy, jak każda otchłań, nie ma dna, więc nie grozi nam to, że się na dnie roztrzaskamy. Spadanie w tę otchłań będzie po prostu tylko szczególną formą latania. Jeśli w trakcie lotu natrafimy na korzystne prądy, to może się zdarzyć, że okrążymy Liberlandię i wlecimy do niej z innej strony. Może się też zdarzyć, że nie natrafimy na takie prądy (określenie takie wydaje się bardziej na miejscu niż korzystne lub sprzyjające – chyba że będą sprzyjały czemuś innemu) i już nigdy nie wrócimy tam, skąd spadliśmy, z czego nie należy wysnuwać wniosku, że horyzont da się przekroczyć tylko w jedną stronę, bo to wniosek całkowicie mylny.
Niezwykłe, choć w Liberlandii zwykłe, jest też to, że tak sztywny kształt horyzontu wcale nie determinuje kształtu tego, co się znajduje wewnątrz niego. Wnętrze tego prostokąta wcale nie jest prostokątne – jest dowolnego kształtu. I co nawet ważniejsze – nie jest płaskie. Wnętrze tego prostokąta, czy wielokąta, pisząc dokładniej, bywa bezdenną otchłanią zupełnie amorficzną. Bywa i jest.
Co znaczy, że przekraczając tu horyzont, nie tyle spadamy w otchłań, ile wypadamy z otchłani. Lub przeskakujemy z otchłani w otchłań.
Tak to właśnie tu bywa.

<<<