Gleba jest gliniasta. O glebie gliniastej mówi się, że jest ciężka. Jest ciężka, ponieważ nie jest sypka, czyli nie ma w niej powietrza, które oddziela ziarenka i grudki, czyniąc ziemią przesypywalną. Piasek jest przesypywalny – nawet mokry przesypuje się między palcami, chociaż niechętnie i z trudem. Mokra glina tylko się klei. Lecz kiedy jest sucha, zamienia się w pył, w pył tak drobny, że nie sposób dostrzec, ani złapać pojedynczego ziarenka. Nie sposób, bo nie ma ziarenek – wydaje się, że nie ma nawet pyłków. Zupełnie jakby glina sublimowała, zamieniała się w parę, parowała.
Nie wszędzie gleba jest jednakowo gliniasta. W jednych miejscach jest bardziej gliniasta, w innych mniej. To normalne. Ale wszędzie kopie się łatwo. Pod warunkiem, że nie trafi się na korzeń drzewa, o co nietrudno, albo na kamień, o co trudno, albo ziemia jest zeschnięta na skałę lub na kość, co kto woli, co tutaj raczej się nie zdarza. Studnię kopało się łatwo. Pięknie i równiutko. Nic się nie osypywało, nic się nie osuwało. Co glina to glina. I jeszcze do tego kolorowa. Od białej, przez najprzeróżniejsze odcienie żółtego, ochry, brązu, przez szarości i siności aż do prawie niebieskiej. Tak – niebieskiej. Zupełnie jakby wykopali niebo.
Szkoda, że je wykopali. Tak to byłaby studnia niebiańska. Wiadrem czerpałoby się w pochmurne dni czyste niebo.
Kto zakopał w ziemi niebo?

Nie wiem, czy ta gleba jest żyzna. Nie wiem co to znaczy, że gleba jest żyzna. Że rośnie na niej to, co chcielibyśmy, żeby rosło, a nie rośnie to, co nie chcielibyśmy, żeby rosło? Rozglądam się i widzę, że wszędzie wokoło coś rośnie. Na każdej glebie coś rośnie. Trawy, drzewa, chaszcze, badyle, kamienie, gąszcz, pustka, kolory, dźwięki, piękno, rozpacz. Nie ma gleby jałowej.
Niech rośnie. Niech się kłębi. Niech się gęstwi. Ukryję się w tej gęstwinie niczym bażant. Będę niewidzialny. Czasami wydam z siebie ochrypły okrzyk.

Kiedy mocno pada, kiedy pada mocno i długo, gliniasta gleba staje się grząska, lepi się do butów, chodzi się po niej trudno, nogi zapadają się, wyciąga się je z mlaskaniem, łatwo się poślizgnąć i upaść, upaprać i zamienić w glinoluda... Kiedy długo nie pada, lada podmuch wiatru unosi tumany kurzu, kręci w nosie, pieką oczy, świat zdaje się powoli znikać rozwiewany na wszystkie strony... Tak jest w stanach skrajnych, a te zdarzają się nader rzadko, bo taka jest natura skrajności. Z reguły jest normalnie, raczej bez krztuszenia się i bez mlaskania. Ani świat, ani my nie rozwiewamy się na wszystkie strony. Kiedy wieje wiatr kiwamy się, wyginamy, pochylamy na wszystkie strony. Kiedy wieje bardzo silny wiatr, to prawie kładziemy się na ziemi, jak trawy, te wysokie, nieskoszone, wybujałe. Lecz taki bardzo silny wiatr też jest skrajnością i nie zdarza się często. Z reguły nic się nie zdarza.
Tak dużo się dzieje, a tak niewiele się zdarza.
Czy takie zdanie jest chwastem, kwiatem zachwycającym lecz do niczego nikomu niepotrzebnym, leczniczym ziołem które w nadmiarze bezlitośnie truje, czy owocem nader odżywczym i odświeżającym albo mdłym choć zdrowym?
Ileż to dziwnych rzeczy rośnie na tej glebie jak śnieg białej.

<<<