To normalne. Nienormalne wydaje się to, iż powietrze nie jest przezroczyste..... Och, nie. Nie jest bezbarwne. Bezbarwność wcale nie jest równoznaczna z przezroczystością, tak jak barwność nie jest równoznaczna z nieprzezroczystością. Powietrze tutaj jest białe i przezroczyste, choć trudno powiedzieć i napisać, że jest to przezroczystość absolutna, taka która nie stanowi żadnej przeszkody dla wzroku, wręcz go wspomaga. Przezroczystość absolutna jest zjawiskiem czysto teoretycznym, zaś w praktyce zawsze mamy do czynienia z jakimś stopniem zamglenia. Nawet jeśli mgła jest tak gęsta, że wyciągnięte w przód ręce zdają się pozbawione dłoni, to nie są pozbawione łokci, a tym bardziej ramion. Również wtedy, gdy zachwycamy się krystalicznością powietrza, zachwyt ten zawsze odrobinę mąci lekkie rozmazanie najodleglejszych konturów – co wcale nie musi być wynikiem nieostrego wzroku, gdyż jest to nieostrość immanentna, rodzaj niepewności widzenia, nie wyostrzą tego najlepiej dobrane okulary. Jest to mglistość umysłu, a nie widzenia. Immanentna mglistość umysłu.
Coś się w niej unosi. To coś raczej się podnosi z ziemi, niż opada z nieba. To coś pochodzi z dołu, nie z góry. Nie dajmy się zwieść pozorom, że jest odwrotnie.

Jest jedwabista....
Nie. Raczej bawełnista.
Bo wełnista na pewno nie.


Mgła jest wszechobecna, choć rozłożona nierównomiernie. Tutaj jest jej dosyć sporo i przeważnie jest biała. Lub biaława. Rzadko innego koloru. Zatem atmosfera nie jest ani ciężka, ani gęsta – jest nieco mglista. Zamglona. Biaława.
No i jeszcze skład procentowy.
Tego tyle. Tamtego tyle.
Tyle tlenu. Tyle azotu.
Tyle dwutlenku węgla.
Tyle gazów przeróżnych.
Zasmucających i rozweselających. Doprowadzających do łez i do euforii.
Tyle demonów i duchów.
Tyle fal i tyle promieniowania.
Tyle zachwytu i furii.
I tak dalej.
I tyle pyłu i pyłków na litr.
I tyle cząsteczek pary wodnej... Żeby nagle nie okazało się, iż należy użyć określenia gliniasta lub ziemista lub wzburzona jak ocean. Jak również podać liczbę gór i dolin, równin i przepaści. Oraz ile przymiotników przypada na jeden metr sześcienny.


Gdybym był dżdżownicą, to atmosferą byłaby dla mnie ziemia.

Gdybym był rybą, to atmosferą dla mnie byłby ocean.
Gdybym był słowem napisanym, to atmosferą dla mnie byłby tekst.
Tekst czy papier? Tekst czy ekran? Tekst czy piasek co chwilę omywany niesforną falą?

                 























































Nie jest ciężka. Ani gęsta. Oddycha się tu raczej swobodnie i bez wysiłku, aczkolwiek z pewnością wśród tych, którzy tu dotrą znajdą się tacy, co będą łapać powietrze z trudem, twierdząc że zaduch tu okropny... Oraz tacy, dla których powietrze będzie rzadsze niż w stratosferze... Czyli jedni będą się tu czuli jak ryby w wodzie, drudzy jak ryby wyrzucone na brzeg – raczej: jedni będą się tu czuli jak ptaki w powietrzu, drudzy jak ptaki wrzucone do wody. Zupełnie jak ja gdzie indziej.