Teksty-śmieci. Słowa-śmieci. Litery-śmieci.


Stosownego przykładu nie musimy szukać daleko. Oto on: Myśli-ofiary. Myśli-drapieżniki. Umysł-pustynia. Umysł-dżungla.

Tytuł wykładu wyjaśnia w zasadzie wszystko, a skoro tak, to następujące po nim rozwinięcie tylko ściemnia i zwija. Ani to wykład, ani poemat, a jeśli miał to być kawałek prozy poetyckiej, to równie niedobrze może to być kawałek poezji prozatorskiej. Jednym słowem śmieć. Tekst-śmieć. Można, i należałoby, go zmiąć i wyrzucić. Na nieszczęście nie jest napisany na papierze, lecz wyświetla się na ekranie, a szkoda miąć i wyrzucać ekran, który jeszcze całkiem dobrze wyświetla teksty niezasługujące na potępienie.

Ustalanie, które teksty są śmieciami, nie jest wcale łatwe. Oczywiście, są teksty, co do których nie ma wątpliwości: były, są i pozostaną śmieciami, ze względu na każdy swój aspekt (chociaż nawet i takie mają swoich zwolenników, którzy gotowi są je skrzętnie przechowywać, zupełnie jakby to były plastikowe kubeczki po jogurcie, które nigdy nie wiadomo, czy się kiedyś nie przydadzą, zasługują więc na poszanowanie). Są teksty, które zachwycają w momencie powstania i krótkiego swojego żywota; szybko się o nich zapomina, a odnalezione po czasie wzbudzają zażenowanie, albo nawet rozpacz i przerażenie. Lecz są i takie, które wzbudzają rozpacz i przerażenie od razu po napisaniu (nawet piszący je autor bywa zrozpaczony i przerażony), wszyscy, lub prawie wszyscy, chcieliby je od razu zniszczyć uznając je za śmiertelną truciznę dla umysłu groźniejszą niż priony i wirusy atakujące mózg, dlatego takie teksty popadają od razu w zapomnienie, nikt, lub prawie nikt ich nie chce znać, więc nikt, lub prawie nikt ich nie czyta, a odnalezione po czasie zachwycają piękną frazą, wprawiają w zdumienie swą przenikliwością, powodują euforię u czytających odurzając ich subtelnym doborem słów... Tak, to stwarza kłopoty, to generuje problemy, to prowadzi do sporów, wprawia w zakłopotanie... Łatwiej byłoby, gdyby taki tekst był uszkodzony, niekompletny, pomięty, brudny, poszarpany, w znacznym stopniu zjedzony przez myszy. Niekoniecznie łatwiej – dla jednych byłby śmieciem, dla innych skarbem i przedmiotem uwielbienia...

Lecz to i tak nie są prawdziwe problemy, jako że w większości związane są z subiektywnymi ocenami (wielkim problemem i ciągle nie rozwiązanym jest ocena obiektywna tekstu), co jednak począć z faktem, że oto tekst-śmieć, taki co do którego nikt, lub prawie nikt, nie ma wątpliwości, że to śmieć (czyli śmieciowy obiektywnie), tworzą słowa, które śmieciami nie są?

Które ze słów użytych w poprzednim akapicie uznać należy za śmieci? Jedni powiedzą, że te, które nie są konieczne do przekazania treści. Inni, że te, które są pewnego rodzaju ozdobnikami, jak tryl przy właściwej nucie. Jeszcze inni, że te, które może i dodają zdaniu ekspresji i podkreślają jego rytm, ale one zanadto je obciążają czyniąc przekaz niejasnym... Zapewne ci, jak i inni, mają rację, lecz ich uwagi dotyczą bycia śmieciem kontekstowym, a nie śmieciem w ogóle. Nas zdecydowanie bardziej interesuje śmieciowość niekontekstowa, śmieciowość ogólna, bezwzględna.

Kiedy słowo na tyle się zużyło, że nadaje się do wyrzucenia? Czy słowo waćpanna jest już śmieciem? Zapewne nie tak bardzo jak aśćka, lecz nawet jeśli aśćka jest śmieciem, to jakże pięknym, a czy śmieć może być piękny? Przecież jednym z kryteriów bycia śmieciem jest utrata piękna… Zatem śmieciami mogłyby być słowa obce, te, które z definicji i na mocy potoczności zaśmiecają język. Lecz i z tym należy uważać, bowiem konsekwentne i radykalne oczyszczenie języka z obcych naleciałości, ze słów-śmieci, mogłoby doprowadzić oczyszczany język do stanu nieużywalności, a wtedy cały język stałby się śmieciem, choć składałby się z garstki słów nieśmieci... A przekleństwa? Och, cóż wart byłby język bez nich? Och, tyle co z nimi, nawet więcej, aczkolwiek coś istotnego by mu ubyło... No to teraz należałoby wymienić wszystkie gwary i żargony oraz oboczności, a na koniec zostawić rażące błędy tak dzielnie i wytrwale reprezentowane przez najsłynniejsze włanczać i poszłem. Co do tych ostatnich chyba wszyscy by się zgodzili, że to słowa godne miana śmieci, a potem ze zdumieniem stwierdziliby, że takich słów jest niezmiernie mało, a jeśli tak, to zasługują one na szacunek i powinny być otoczone specjalną troską.

I jeszcze to: zdarza się, całkiem często, że ze słów-śmieci ułożony jest tekst, który nie jest śmieciem – i to wcale nie dziwi, to nawet niekiedy zadziwia.

To teraz litery. Na pewno nie chodzi o te koślawo napisane, o bazgroły, ani o te źle odbite, niewyraźne i zamazane, albo przez wodę zamienione w nieczytelną plamę (chociaż akurat te na śmieci by się nadawały), jak również nie chodzi o te źle zaprojektowane, albo piękne, lecz zbyt dziwaczne... Raczej chodziłoby o takie, które już są niepotrzebne, albowiem oznaczają dźwięki już nie wymawiane przez usta i przez ucho współczesne nierozpoznawalne. Bo po co nam na przykład takie ó? Tak, oczywiście, początkowo usemka byłaby gwałtem dla oczu, lecz potem?

Niewiele tych liter, a problem spory. Co zatem mają powiedzieć ci, którzy liter nie używają, a hieroglifów mają co niemiara? Mówią zapewne dużo, coraz więcej, aż raz na jakiś czas, mniej lub bardziej regularnie robią reformę pisma. Czyli pewną ilość znaków wyrzucają, co znaczy, że zaprzestają ich używać, lecz słów nie wyrzucają. No bo jak tu wyrzucić słowo?

Tekst-śmieć da się wyrzucić, nawet da się go zutylizować, można przecież z tych samych słów ułożyć inny tekst, lepszy lub gorszy. Jak wyrzucić słowo? Niektórzy zakazują ich używać. Każą, nawet śmiercią za ich wymawianie i pisanie. Lecz słowo nie znika. Słowo zakazane to nie słowo wyrzucone. Należałoby jeszcze takie słowo wymazać z pamięci, bowiem to, że usta go nie wymawiają, a ręka nie pisze, nie znaczy, że umysł je zapomniał.

Beznadziejna sytuacja z tymi tekstami, słowami i literami. Beznadziejna.
Żadnych szans na oczyszczenie umysłu. Żadnych.



W związku z tym, że żyjemy w epoce segregowania śmieci, zastanówmy się jeszcze nad tym, gdzie wyrzucić słowa. Nie udawajmy i nie wmawiajmy sobie, że nie są śmieciami. Są. Są okropnymi śmieciami. Nie próbujmy ich usprawiedliwiać, a przy okazji i samych siebie, że oto tylko niektóre z nich da się uznać za śmieci – wszystkie są śmieciami, wszystkie bez żadnego prawie.
Wielu upierałoby się, że należałoby je wyrzucać do odpadów zmieszanych, czyli takich, które do segregacji się nie nadają, choćby dlatego, że nie sposób ustalić ich pochodzenia, a tym samym substancji składowych. My jednak wrzucilibyśmy je do worka, lub pojemnika, żółtego. Mamy znacznie więcej pewności niż wątpliwości, że jest to tworzywo sztuczne.

Parafrazujemy potrząsając piórem lub ołówkiem: śmieci, śmieci, śmieci...

<<<