Miasto-chmura

     Oto iluzja, którą nie warto się zajmować, lecz o której warto wspomnieć.

     Wyobraź sobie miasto-chmurę. Nie miasto wirtualne w wirtualnej chmurze, lecz realne miasto na realnym niebie. Miasto, które nie jest jak chmura, lecz miasto które jest chmurą.

To wydaje się logiczne. Można zabudować wszystkie lądy, można wszystkie skrawki ziemi zapełnić domami i ulicami – wtedy wolne pozostanie morze. Lecz można też zabudować morza. Mórz jest więcej niż lądów. Tak byłoby nawet lepiej, znacznie lepiej, bo powierzchnia mórz jest o wiele większa niż powierzchnia lądów. Wydaje się też, że łatwiej dałoby się wygładzić wodę niż ziemię. Zapewne za najbardziej atrakcyjne uznano by tereny przybrzeżne, przylądowe, choć wielu ceniłoby sobie życie w centralnych strefach oceanów. Niech to nas teraz nie interesuje, niech nie odwraca naszej uwagi... O miastach podwodnych i podziemnych nie ma co myśleć. Możliwość odetchnięcia świeżym powietrzem i rozległy widok są nie do zastąpienia i nawet gdyby udało się wychować rasę kretów lub błazenków, Rozległy Widok pozostanie najwierniej przekazywanym mitem, będzie Opowieścią Podstawową, najpilniej strzeżonym skarbem... Dlatego lepiej nie zapuszczać się w labirynt korytarzy i tuneli, nawet gdyby co pewien czas wolno było go opuścić na chwilę.

Oczywiście można też zabudować wszystkie lądy i wszystkie morza. Stworzyć na Ziemi miasto-skorupę. Nie tego byśmy chcieli. Przynajmniej część z nas by nie chciała. Pozostaje mieć nadzieję, że większa część, a wiadomo że nadzieja lubi płatać figle.

Więc pozostaje powietrze. Niebo. Miasto w niebie. Miasto na niebie. Miasto niebiańskie. Lądy wolne – wszelka ziemia zarośnięta. Morza i oceany wolne – wszelkie wody swobodnie parujące. Niebo zabudowane. Czy dałoby się zabudować całe niebo? O ileż większe jest niebo niż ziemie i wody! Nieomal nieskończone. Nieomal...

Takie miasto byłoby ze szkła. Takie miasto byłoby przezroczyste. Przebijałyby je na wskroś promienie słońca. Te promienie załamywałyby się na niezliczonych szklanych powierzchniach ustawionych pod wszystkimi możliwymi i niemożliwymi kątami; widziane z dołu wyglądałoby jak rozmigotana delikatnymi odcieniami wszystkich możliwych i niemożliwych kolorów mgła. Cień rzucany przez takie miasto byłby równie różnobarwny, zmienny, rozedrgany... W nocy zaś takie miasto byłoby odległą galaktyką, która nagle, wskutek chwilowego i zupełnie nieprzewidywalnego załamania się praw fizyki, znalazła się na naszym niebie, nieomal na wyciągnięcie ręki. To nic, że zasłaniałoby prawdziwe konstelacje i tak przecież nie miałby ich kto oglądać z ziemi, a z miasta w przestworzach widać by je było znacznie lepiej.

Tak, uwolnilibyśmy Ziemię od siebie. Bez wątpienia. Ziemia by odetchnęła. Nie głęboko. Przecież byśmy na nią wracali. Jeździli na wakacje. Zwiedzali. Zadeptywali ponownie chociaż nieco wolniej. A niebo byśmy zasnuli cudownie roziskrzonym, szklanym muślinem. Ziemia i wszystko co na Ziemi zapewne wolałoby niebieskie niebo i zwykłe chmury, głównie białe i szare, różnoszare.

Lecz to są tylko wizje. Jakkolwiek piękne i zniewalające by były, nie zwolnią nas od zadania tego jakże niepożądanego pytania: a co by z takiego miasta-chmury padało na lądy i na morza? . . . . . . . Po kłopotliwym milczeniu pojawią się następne pytania: czy aby miasta-chmury nie będą się ze sobą zderzać? czy nie będą ciskać w siebie gromów? no chyba że będzie tylko jedno takie miasto, miasto-mgła . . . . . . . No i wreszcie to najważniejsze: gdzie się podzieją te zwykłe chmury, te chmury-chmury? znikną na zawsze, tak jak wszystko znika?

      Ech, uwolnilibyśmy od nas Ziemię, zajęlibyśmy Niebo. Przenieślibyśmy się z Ziemi do Nieba. Na Niebo.
   Przecież o tym podobno marzymy. Od tylu lat wmawiają nam, że tam jest lepiej, a my ciągle tu. Dlaczego? Dlaczego jeszcze nie tam?



     <<<