W krajach i krainach zapłotnych i zaekrannych jest wiele, bardzo wiele, rzeczy, zjawisk, miejsc niezwykle interesujących. Takich, które mogłyby i nawet powinny znaleźć się tu, w Liberlandii. Co nie znaczy, że mogą, często bowiem tak się zdarza, że ich parametry (tak różne, że nie będę ich nawet próbował wyliczać) wykluczają proste przeniesienie. Nieproste przeniesienie zapewne miałoby szansę powodzenia, lecz owa nieprostość polegałaby na tym, że niektóre z tych parametrów należałoby zmienić, lub z nich zrezygnować, a wtedy to, co zostałoby przeniesione nie byłoby już tym, co miało być przeniesione. Jak zwykle prostota okazuje się niezastąpiona, zaś wszelkie kombinowanie nie prowadzi do niczego dobrego.
Tak się zdarzyło, że w trakcie niezliczonych podróży po krajach i krainach zapłotnych i zaekrannych przejeżdżałem przez pewną miejscowość, tak banalną i niewyróżniającą się od innych małych miejscowości, że nigdy bym jej nie zapamiętał. Ot, kilkanaście zupełnie zwyczajnych, ani ładnych ani brzydkich, zupełnie nijakich domów, rozrzuconych wzdłuż drogi nieco w tym miejscu krętej, pewnie dlatego, że wcześniej biegła ona przez kilka kilometrów całkiem prosto po jednej stronie mając równą, wysoką ścianę sosnowego lasu (och, raczej palisadę zrobioną z ogromnych zapałek płonących ciemnozielonym, trochę przyduszonym płomieniem), po drugiej również ścianę lasu, chyba również sosnowego, choć z większą ilością krzaków, niższą, bardziej oddaloną, jakby poszarpaną, oddzieloną od drogi torami kolejowymi. I właśnie ten odcinek drogi mógł utkwić w pamięci, tym bardziej, że wcześniej (podróżując na zachód, bo podróżując tą drogą na wschód - później) mijało się gigantyczne złomowisko, monstrualną hałdę żelastwa, wyższą chyba od najwyższych drzew lasu, który za nią się zaczynał. A kiedy się kończył, wtedy pojawiały się domy i zakręty, i skrzyżowanie z drogą, która nurkowała pod torami i to właśnie tam, chyba tam, przy tym niewielkim wiadukcie, bardzo szarym i bardzo niepozornym, stała lekko przekrzywiona, bardziej niestaranna niż niechlujna, tablica informująca, że gdzieś tu niedaleko znajduje się TARTAK WYRAZÓW.
Zapewne ten topograficzny opis, dosyć toporny, nie odpowiada rzeczywistej topografii. Pamięć bywa krzywym zwierciadłem, w którym teren ulega niekończącym się przekształceniom, co sprawia, że mapy zalegające w naszych głowach stają się mapami krain mitycznych. Również opis domów zredukowany do kilku przymiotników krążących wokół kluczowego pojęcia zwyczajności-nijakości-bylejakości, czyli nie wyróżniania się niczym specjalnym, jest opisem doskonale pustym, ponieważ zwyczajność jest wielce uzależniona od miejsca – zwyczajny, nijako-bylejaki dom w dżungli wygląda zupełnie inaczej niż taki dom w tundrze. Próba porównania domów mijanych w okolicy tartaku do polnych kamieni, nawet z grubsza ociosanych, lub wręcz do kostki brukowej, nie została podjęta, z tego powodu, że gdyby te domy tak wyglądały, to byłyby niezwykłe, oczywiście pod warunkiem, że zachowałyby wszystkie istotne cechy takich kamieni.
Fascynujące! T a r t a k  w y r a z ó w !
I ja tam nigdy nie byłem! Tyle razy tamtędy przejeżdżałem i nigdy nie odwiedziłem tego miejsca. Nigdy nie skręciłem z głównej drogi, nie przejechałem pod torami, nie zagłębiłem się w las – chyba w las, nie wiem, nie wiem dokąd prowadziła ta droga, bo najpierw wszystko zasłaniał nasyp, a potem te domy najprzeciętniejsze z przeciętnych. Nigdy nawet nie zatrzymałem się, żeby dokładnie przeczytać, co jest napisane na tej tablicy na tyle spłowiałej, że jej kolor z trudem dałoby się określić jako szaroniebieski... a litery? czarne? białe? brudne? . . . . . . To że właśnie tam stała ta tablica wcale nie musiało oznaczać, że i tartak znajduje się tuż obok – tablica mogła przecież informować, że znajduje się on gdzieś tu, w tej okolicy, nie precyzując wszakże samego określenia okolica, nie podając wielkości okręgu, w promieniu którego miałbym szukać, więc mógłby to być nawet cały świat zapłotny.....
To zastanawiające, że tam nie pojechałem, że nawet się nie zatrzymałem. Coś co mnie powstrzymywało, musiało być większe i potężniejsze od zachwytu..... Długa droga przede mną? Z pewnością tak. To, że jeśli skręcę, jeśli pojadę zobaczyć TARTAK WYRAZÓW, to nie dojadę na czas tam, dokąd miałem dojechać. W ogóle nie dojadę. Całe moje życie się odmieni . . . . . . A dlaczegóż miałoby się odmieniać? Zawsze da się znaleźć przynajmniej tysiąc powodów, dla których podobno warto odmienić swoje życie; wśród nich na pewno znajdzie się i ten, że choćby po to, by stwierdzić, że nie warto było takiej zmiany dokonywać.... Z pewnością powstrzymywała mnie brzydota samej drogi, aczkolwiek nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że za parawanem lasu kryją się nieprzeciętnej urody tereny – nie zdziwiłbym się też, gdyby okazało się, że za parawanem lasu jest równie przeciętnie i brzydko jak przed nim, a i on sam też jest przeciętny i wcale nie piękny, choć powiadają, że każdy las jest piękny, tak jak nie rosną brzydkie drzewa.... Niemniej było w tej okolicy coś przytłaczającego (przynajmniej mnie - kogoś innego by to uskrzydliło, kto wie), coś takiego co kazało mi nie zatrzymywać się, chyba że zmusiłaby mnie do tego konieczność, a raczej próbować przemknąć, prześlizgnąć się, jakby to był jakiś wir grożący wessaniem i zmiażdżeniem.... jakbym to ja sam miał być porżnięty w tym tartaku.

No właśnie... A co oni robili w tym tartaku? Co oni tam robili z wyrazami? Rżnęli je, cięli, strugali?.... Jak wyglądała ich praca? Jak to było zorganizowane? Na przykład ktoś taki jak ja przyjeżdża i przywozi kilka wyrazów (niekoniecznie ułożonych w zdanie), albo kilkaset (niekoniecznie stanowiących akapit jakiegoś opowiadania), albo jeden (na przykład LIBER) i mówi: proszę mi to pociąć. Oni zaś pytają: jaką grubość szanowny pan sobie życzy? Więc ustalamy grubość. Na felc? To też ustalamy. Heblujemy z jednej strony czy z dwóch? I to ustalamy, jak również długość i szerokość. A ustaliwszy to, oni zabierają się do roboty i po chwili (która jest wystarczająco długa, by czegoś się napić, albo nawet przespacerować się po tartaku, to znaczy obejść tartak dookoła, gdyż do środka nie wpuszczają, to zbyt niebezpieczne - albo nawet zaglębić się trochę w LAS) otrzymuję to:



                                               


Zastanawiam się jak oni to zrobili? Jakie mają maszyny? Toporki z kamienia gładzonego czy piły laserowe? Rozłupują wyrazy wbijając w nie drewniane kliny i polewając je wodą, by napęczniały, czy tną kwantowym ostrzem? Zastanawiam się i zastanawiam i już się nie zastanawiam. Czy to ważne? Czy to ważne czy zrobili to gilotyną czy nożycami? Pocięli i już. A ja teraz się zabawiam. Przestawiam. Tasuję.


                                               


Lecz może być też tak, że wszystko odbywa się inaczej. Nikt im nie dostarcza gotowych wyrazów, które oni tną, rżną i strugają (choć gdyby ktoś się do nich z taką prośbą zwrócił, to by nie odmówili), lecz oni otrzymują tylko surowiec, z którego wyżynają, wycinają, wystrugują wyrazy. Co to za surowiec? To jest dopiero interesujące. Z czego oni te wyrazy wycinają, z czego strugają? Czyżby gdzieś rósł las jeszcze-nie-wyrazów? Czyli czego?

Jak to dobrze, że w miejscowości Wyrazów, gdzieś tam hen daleko, nie ma kopalni albo huty albo stoczni..... O, stocznia byłaby bardzo interesująca. STOCZNIA WYRAZÓW. Nadaję Ci imię INTERESUJĄCA. Płyń po morzach i oceanach.... Jeśli miałbym mieszkać gdzieś poza Liberlandią, to chyba wybrałbym znacznie bliżej położoną miejscowość Wymyślona, którą mijałem setki razy i w której nigdy nie byłem. Z obawy, iż jeśli do niej wkroczę to stanę się jedynie WYMYSŁEM?

<<<