AKT 1
Scenografia minimalistyczna i ascetyczna. Na scenie znajduje się jedynie płot. W płocie oczywiście kołek. Kołek jest nowy, a płot stary, a nawet jeśli nie stary, to przynajmniej w średnim wieku. Nowość kołka rzuca się zatem w oczy i skupia na sobie uwagę widzów. Widzowie zastanawiają się skąd się w starym płocie wziął całkiem nowy kołek. I tylko on nowy. Powinni wymienić inne. Może wnet to zrobią. Może nie mieli więcej kołków. Może dopiero zaczęli i na początek wymienili ten najbardziej zniszczony. Pogrążeni w takich myślach i dręczeni takimi zagadkami bez rozwiązania, widzowie nie zauważają, że akt pierwszy dobiegł końca. Kołek cały czas milczy. Nawet nie skrzypnął, ani nie zatrzeszczał.

AKT 2
Scenografia minimalistyczna i ascetyczna. Na scenie znajduje się jedynie płot. W płocie oczywiście kołek. Kołek jest nowy, a płot stary. Oczywiście, kołek nie jest już tak nowy jak był w pierwszym akcie. Jest starszy o akt pierwszy, który trwał dłużej niż przeciętny, typowy akt w przeciętnej, typowej sztuce teatralnej. Płot też jest starszy i to dokładnie o tyle samo o ile starszy jest kołek. Inna sytuacja nie jest możliwa, chociaż byłaby niezwykle interesująca. Może nawet wśród widzów jest ktoś, kto właśnie nad tym się zastanawia: nad indywidualnym upływem czasu, nad brakiem czasu obiektywnego, zewnętrznego, wiecznego, jednostajnie upływającego... No tak. Jeśli jest taki ktoś wśród widzów, to niech sobie będzie i niech się zastanawia. Inni widzowie koncentrują się głównie na tym, by dostrzec jakieś zmiany. Nie zdziwiłbym się, gdyby zaczęli grać w znajdź 10 szczegółów którymi akt pierwszy różni się od drugiego, albo zaczęli obstawiać zakłady w spontanicznie zorganizowanym totalizatorze: co zmieni się w akcie trzecim Nie dostrzegają jednak nic, ponieważ zmiany są niedostrzegalne.
Kołek milczy. Płot też milczy.

AKT 3
Scenografia minimalistyczna i ascetyczna. Na scenie znajduje się jedynie płot. W płocie oczywiście kołek. Kołek już chyba nie lśni nowością, a płot na pewno nie lśni starością, albowiem starość z natury nie lśni. Oczywiście w porównaniu do płotu kołek lśni, aczkolwiek nie lśni tak, jak lśnił na początku. Inaczej być nie może. Mogłoby być inaczej, gdyby ktoś pomalował kołek lakierem. Mogłoby się też zdarzyć i tak, że ktoś pomalowałby cały płot lakierem i wtedy on też by lśnił. Nie wiadomo jednak czy lśniłby wtedy starością czy lakierem. Na szczęście nikt taki się na scenie nie pojawił i płotu nie pomalował. Kołka też.

AKT 4
Scenografia minimalistyczna i ascetyczna. Na scenie znajduje się jedynie płot. W płocie oczywiście kołek. Kołek ciągle jest nowy, a płot ciągle stary... Ale, ale... Zdaje się, że kołek lekko poszarzał. Ledwo dostrzegalnie. Ledwo dostrzegalnie to jednak nie to samo co niedostrzegalnie, bo jeśli ktoś ma dobry wzrok, jeśli jest uważny i spostrzegawczy, to to poszarzenie zauważy, choćby nawet to zauważanie miało być bardziej wątpliwością, niepewnością, wahaniem niż prawdziwym spostrzeżeniem. Co więcej, na kołku pojawiła się plama. Plama jest nieregularna, ma postrzępione brzegi. Zielonkawo-srebrzysta. Czyżby jakiś porost? Nie należy się jednak spodziewać, że widzowie zaczną w czasie przerwy studiować biologię porostów, żeby rozpoznać gatunek i dowiedzieć się czego od niego oczekiwać. Będą rozmawiać o czym innym, jeśli w ogóle będą rozmawiać, i nie zauważą niewielkiego regału pełnego książek o porostach stojącego pod ścianą w korytarzu.

AKT 5
Scenografia minimalistyczna i ascetyczna. Ciągle i niezmiennie. Na scenie znajduje się jedynie płot. W płocie oczywiście kołek. Ciągle i niezmiennie. Kołek już nie jest nowy, a płot ciągle jest stary. Właściwie to płot wcale nie jest starszy niż był. Płot wydaje się taki sam jak był, podczas gdy kołek zarastają porosty.
Czasami z góry leje się woda, a zza kulis wieje wiatr.

AKT 6
Scenografia minimalistyczna i ascetyczna. Ciągle i niezmiennie. Na scenie znajduje się jedynie płot. W płocie oczywiście kołek. Ciągle i niezmiennie. Kołek już nie jest nowy, jest w średnim wieku, a płot ciągle jest stary. Właściwie to płot wcale nie jest starszy niż był. Płot wydaje się taki sam jak był, podczas gdy kołek zarastają porosty. Także mech. Być może od środka zaczęła go drążyć jakaś larwa, albo kornik, ale tego na zewnątrz nie widać.
Czasami z góry świeci słońce, a zza kulis sypie śnieg.

AKT 7
Scenografia minimalistyczna i ascetyczna. Ciągle i niezmiennie. Na scenie znajduje się jedynie płot. W płocie oczywiście kołek. Ciągle i niezmiennie. Kołek się starzeje, a płot nie musi się starzeć bo jest stary od samego początku... Czyżby płot się trochę pochylił? O tak. Widać to wyraźnie. Kołek trzyma się prosto, a płot nie trzyma się prosto. Płot się krzywi. I nie wiadomo, czy płot chce się już obalić powalając przy okazji kołek, czy też może nie chce się obalić i widzi w młodszym kołku ostatnią szansę? Trudno to ocenić. Kołek jest nieprzenikniony. Nie wiadomo co myśli. Nie wiadomo co kombinuje i knuje. Jakie ma plany. Może wyobraża sobie, że oto w końcu ten staruch płot runie, a on kołek uwolni się od niego, będzie sobie stał prosto, sam, nie przybity, nie skrępowany. Może nawet jakoś pozbędzie się tego kożucha porostów, tych zielonkawo-srebrzystych bród i kołtunów i znowu zalśni niczym świeżo wyheblowany...

AKT 8
Scenografia minimalistyczna i ascetyczna. Ciągle i niezmiennie. Na scenie znajduje się płot. W płocie oczywiście kołek. Ciągle i niezmiennie. Oprócz płotu na scenie znajduje się także ognisko. Płonie w głębi. W zasadzie to się żarzy. Dogorywa. Na scenę wchodzi K.W. (to może być także R.N. lub G.I lub Z.F. lub ktokolwiek inny, chociaż K.W. byłby chyba najlepszy). Podchodzi do płotu. Przygląda mu się. Chwyta kołek i jednym niezbyt silnym szarpnięciem wyrywa go, podczas gdy płot wali się na podłogę i rozpada na kawałki. K.W. idzie w kierunku ogniska. Aż tu nagle kołek wyślizguje mu się z rąk, co dziwne, bo przecież jest szorstki... ale ta porostowa szorstkość łatwo zamienia się oślizgłość po deszczu... zaplątuje mu się między nogami, K.W. pada, wali głową o kamień (więc na scenie znajduje się także ten kamień, chociaż nie widać go, bo zasłania go płot). Trup.

Kołek:
Zostaw dziadu w płocie kołek
Bo spod tyłka stracisz stołek

Kurtyna

Co za głupie zakończenie! Kołek powinien milczeć, a nie silić się na jakieś nowoludowe mądrości. Oczywiście, zakończenia mogą być różne, każde jednak będzie tragiczne. Na przykład: K.W. chce porąbać kołek na mniejsze kawałki. Jeden z nich wylatuje w górę i wali K.W. w skroń. Ten pada trupem... I tak dalej. Wybieranie między kolorami i kształtami tej tragedii nie miałoby sensu... Za to początek jest bardzo mądry. A już miałem go zmienić – przez cały pierwszy akt ktoś naprawia stary płot i męczy się, żeby wstawić nowy kołek – ale nie będę zmieniał. Wtedy sztuka byłaby beznadziejnie głupia, a tak to przynajmniej jest mądro-głupia. Od mądrości do głupoty. Wręcz traktat o staczaniu się.


Oczywiście już słyszę te mnożące się głosy prawieże potępienia. oczywiście słyszę je tylko w wyobraźni, albowiem w rzeczywistości nic takiego się nie stanie – żeby coś takiego stało się w rzeczywistości, ktoś musiałby HKP przynajmniej przeczytać, choć znacznie lepiej byłoby gdyby tego doświadczył – co więcej, musiałby to być ktoś, komu potem chciałoby się zabrać głos w tej sprawie – czyli ktoś kogo by ta historia na tyle poruszyła, że uznałby iż warto otworzyć usta – i tak dalej - - - chyba zbyt dużo wymagam – a to wszystko przy założeniu, nie wiadomo czy słusznym, że moja wyobraźnie nie należy do rzeczywistości, że nie jest jej częścią, że rzeczywistość jest czymś zewnętrznym, równoległym do mojej wyobraźni i nie ma z nią nic wspólnego, co samo w sobie mogłoby być niezłą tragikomedią A jeśli nawet nie potępienia, to przynajmniej znudzenia, bo zapewne nie zgorszenia, choć i takich wykluczyć nie można, albo zaniepokojenia lub zniechęcenia... Znowu płot? Ale mogłyby się też pojawić głosy wyrażające zainteresowanie: dlaczego znowu płot? cóż takiego atrakcyjnego jest w płocie? czy zwykły płot może być aż tak niesamowity, że prowokuje nowy nurt w dramaturgii?..... I zaczną się spekulacje, dywagacje, dyskusje, roztrząsania, kłótnie. Lecz przede wszystkim próby uogólniania, systematyzowania...
Tak. To generalizowanie to jakaś choroba wymagająca zdiagnozowania i leczenia. A nawet jeśli nie choroba, to przynajmniej zjawisko chorobopodobne, które zasługiwałoby na osobny dramat lub powieść rzekę przerobioną potem na niekończący się serial telewizyjny. Oto repertuar teatru. Oto zaczątek repertuaru, ledwie druga sztuka. Nikt nie wie jak bogaty będzie to repertuar, jak rozwinie się w przyszłości, co będzie grane często, a co zaledwie od czasu do czasu. (Ja już wiem. Następne dwie sztuki to Bób i Fasola oraz Rok 2028. Ale nic więcej nie powiem.) Jeszcze nikt nic nie wie, a już pojawiają się nieznoszące sprzeciwu sądy i oceny dotyczące tendencji... Lecz ta choroba objawia się w sposób daleko bardziej subtelny, prawie niezauważalny. Za oknem tęga zima. Mróz i śnieg nie odpuszczają już prawie dwa miesiące. Żadnego oddechu. Ani chwili przerwy. Słyszę jak mówią: to nic niezwykłego, takie zimy się zdarzają, takie powinny być zimy, takie zimy są typowe dla tej strefy klimatycznej, dla tego regionu, dla tego kraju zapłotnego. A przecież taka zima zdarza się raz na kilka lat. Więc na jedną taką typową zimę przypada pięć lub sześć, a może nawet siedem zim nietypowych, prawie bez mrozu i bez śniegu, lub z krótkimi, kilkudniowymi atakami. Pytam: co zatem jest bardziej typowe? I słyszę odpowiedź: oczywiście, że bardziej typowe od typowego jest nietypowe.
Oczywiście, że mają rację. I nie będę się z nimi kłócić, albowiem wynika z tego, że wszyscy z wypiekami na twarzy będą śledzić fascynującą historię kołka w płocie.

<<<