chodzimy sobie, chodzimy – tu znajdziemy literkę, tam znajdziemy słowo, powoli coś się z nich układa – takie słowobranie...... nazbieramy słów, potem je obieramy, czyścimy, segregujemy, te na zupę, te do suszenia, te do wyrzucenia bo robaczywe

chodzimy sobie, chodzimy.... zbieramy słowa, znaki, sylaby, literki.... aż tu nagle okazuje się, że już nie chodzimy po parku, ani po łące, ani nawet po ulicy czy lesie, tylko po stronie tekstu



czytamy, czytamy.... spacerujemy w lesie słów, po łące znaków, po ulicach zdań – tu znajdziemy jakiś obrazek, tam wypatrzymy jakiś kształt coś nam przypominający, gdzie nie gdzie akapit przybierze dziwny kształt niczym chmura na niebie co zamienia się w smoka; nazbieramy tych obrazów, tych wizerunków, tych konturów ostrych i rozmazanych, a potem coś z nich próbujemy ułożyć, jedne kawałki pasują do drugich, niektóre nie pasują do niczego, więc odsuwamy je na bok, zastanawiając się czy je wyrzucić, czy może schować i poczekać, aż kiedyś znajdą swoją układankę, lub okażą się okazami absolutnie unikalnymi, niczym upadłe meteoryty

czytamy, czytamy.... zbieramy te wyobrażenia i wizerunki.... aż tu nagle okazuje się, że już nie czytamy, już nie błądzimy po labiryncie słów i liter, tylko po lesie prawdziwym, raz gęstym, raz świetlistym

<<<