Pewien znany muzyk – znany nie tylko z tego, że dobrze grał, lecz także z tego że w pewnym momencie swego życia dokonał radykalnej zmiany instrumentu na którym grał, a uczynił to po to, żeby nauczyć się grać na nowo i od nowa, czyli żeby móc grać zupełnie inaczej niż grał do tego momentu; ta radykalna zmiana instrumentu (zamienił kontrabas na flet prosty sopranowy, zwyczajny, taniutki, plastikowy) i chyba trochę mniej radykalna zmiana muzyki (chociaż zaczął wykorzystywać najprostsze skale pentatoniczne, to jednak wyrafinowane harmonie jazzowe ciągle snuły mu się po głowie) pociągnęły za sobą radykalną zmianę sposobu życia, tego co jadł, jak się zachowywał, w co ubierał ...... Otóż, twierdził on, że dorosłemu człowiekowi powinny wystarczyć tylko dwie pary butów: gumofilce na zimę i szmaciaki na lato. Nie tylko tak twierdził, ale także postępował zgodnie z tym twierdzeniem. Przynajmniej przez jakiś czas.

Wiele było przyczyn, dla których wybrał właśnie te dwa rodzaje obuwia, lecz najważniejszą klimat kraju, w którym mieszkał i grał. Klimat ten charakteryzował się czterema wyraźnymi porami roku. Dlaczego zatem zdecydował się na dwa rodzaje obuwia, a nie na cztery? Mimo swej wyraźności, wiosna i jesień są tylko porami przejściowymi między zimą a latem, które bez wątpienia są porami głównymi, dlatego że zasadnicza jest opozycja między ciepłem a zimnem. Zatem, kiedy jest zimno nosimy gumofilce, a kiedy jest ciepło zakładamy szmaciaki. Gumofilce i szmaciaki są tu raczej konkretnymi reprezentantami dwóch zasadniczych typów obuwia: ciężkiego i lekkiego. Określenia ciężkie i lekkie też są umowne i zawierają w sobie wiele różnych cech, które z ciężkością lub lekkością niekiedy niewiele mają wspólnego. Na przykład buty zimowe mogą ważyć mniej niż buty letnie. Tu pojawiły się inne określenia, które wydają się zręczniejsze i dokładniejsze niż ciężkie i lekkie, mianowicie zimowe i letnie. Nie są one jednak tak uniwersalne. Całkiem liczne są bowiem kraje, gdzie nie ma ani zim, ani lat. Lub są tylko zimy i tylko lata. Co bardzo ciekawe, nie ma krain, gdzie wiosna przechodziłaby od razu w jesień, lub gdzie lato i zima byłyby porami przejściowymi między wiosną a jesienią, a już absolutnie nie ma co szukać krainy, w której byłaby tylko wiosna lub tylko jesień. Oczywiście, jest także wiele krain, gdzie są pory suche i mokre – nie wiadomo, czy w ich przypadku taki podział dalej miałby sens, ciężkie znaczyłoby tam przede wszystkim nieprzemakalne zaś lekkie ..... przewiewne? Mimo bardzo wyraźnego podziału na porę deszczową i porę suchą, stosowanie dwóch zupełnie różnych typów obuwia nie wydaje się równie wyraźnie uzasadnione, gdyż zwykłe gumowe klapki świetnie by się sprawdziły w przypadku ulewnego, lecz ciepłego, ciepłego, deszczu.

Zatem, nasz radykał, gdyby żył w bardziej radykalnym klimacie, sam byłby w swoich postanowieniach radykalniejszy, czyli praktyczniejszy, i ograniczyłby się do jednego typu obuwia, bardzo uniwersalnego. Tu należy podkreślić, że radykalizm naszego radykała dotyczył nie tylko ograniczenia typów obuwia, lecz ilości par. Mógł on przecież być radykałem-ekscentrykiem i kolekcjonować gumofilce i szmaciaki i mieć ich po kilkaset par, by sprostać wymaganiom najrozmaitszych, najbardziej zaskakujących sytuacji pogodowo-towarzyskich, o artystycznych nie wspominając.

Bardzo wyraźnie jednak podkreślał, że chodzi o dwie pary butów. Tylko dwie. Czy świadome zredukowanie stanu posiadania do dwóch i tylko dwóch par butów nie jest większą ekscentrycznością, niż świadome dążenie do niepoliczalności? Jest. Lecz przede wszystkim jest to rozwiązanie praktyczne, a nie ekscentryczne. Jest to bowiem uwolnienie się od uciążliwości dokonywania nieustannego, jakże męczącego, zużywającego ogromne ilości energii wyboru. Tak zaoszczędzoną energię można by wykorzystać na coś pożyteczniejszego. Czyli na co? - zapytają ci, dla których takie wybory wcale nie są męczące, a wręcz stanowią o sensie życia. Natomiast wróble, koty, motyle i krocionogi nie zapytają, jako że one w ogóle nie mają butów, a zawsze wyglądają elegancko, zawsze są gotowe na każdą sytuację pogodowo-towarzyską, zupełnie jakby warunki dookoła nich nigdy nie ulegały zmianie.


Zupełnie jak w Liberlandii. Jak wiadomo klimat w Liberlandii jest ze wszech miar i pod każdym względem umiarkowany. Jest on wręcz skrajnie umiarkowany, jeśli umiarkowanie może być skrajne, lecz chyba może, dlaczego nie mogłoby móc? Umiarkowanie też ma jakieś parametry i wartości tych parametrów muszą zawierać się w jakimś przedziale wielkości, bowiem jeśli przekroczą wyznaczone granice, a granice zawsze są wartościami skrajnymi, wtedy umiarkowanie przestaje być umiarkowaniem. Tu budzą się wątpliwości. Ciekawość wzrasta niebezpiecznie. Jeszcze chwila, a przekieruje nas na inne tory i ani się obejrzymy, a będziemy zastanawiać się nad czymś zupełnie innym. Na przykład nad tym, czy środek może być skrajny. Wszak umiarkowanie zawsze kojarzy się ze środkiem. Umiarkowanie jest jednak obszarem o rozmazanej granicy i trudnym do określenia konturze (choć pierwszym skojarzeniem jest oczywiście koło), zaś środek jawi się jako punkt.... O nie, nie damy się wciągnąć w tę otchłań. To byłoby całkowite nieumiarkowanie.

Jedną z głównych cech klimatu jest zmienność. Klimat umiarkowany jest mało zmienny. Klimat Liberlandii jest wręcz niezmienny. Czyli skrajnie mało zmienny. Być może jakieś zmiany zachodzą, lecz są one niezauważalne i nieodczuwalne, więc tak jakby nie zachodziły. A jeśli klimat cechuje skrajne umiarkowanie, czyli całkowita niezmienność, to chciałyby się napisać, że tu w ogóle nie ma klimatu. Czy to możliwe? Ach, znowu nas znosi. Zupełnie jakby nieustannie wiał silny, boczny, znoszący wiatr. Więc jednak jakiś klimat jest, skoro taki wiatr wieje.

A co na to wszystko nasz radykał i jego dwie pary butów? Skoro klimat jest niezmienny, skoro nie ma zmian pór roku, gdyż nie ma pór, jak również nie ma roku (rok wyznacza zmiana pór – skoro nie ma pór, to nie ma ich obrotu, następowania po sobie – nie ma zatem lat, więc pytanie ile masz lat (wiosen)? jest pozbawione sensu – czyżby nie płynął tu czas? o, to już zupełnie inna sprawa), to nie ma powodu, by zmieniać obuwie ciężkie na lekkie (zimowe na letnie). Wystarczyłaby tylko jedna para obuwia umiarkowanego. Całkowicie i zupełnie umiarkowanego. Skrajnie umiarkowanego.


Czy obuwie skrajnie umiarkowane nie oznaczałoby przypadkiem braku obuwia? Bosa stopa zdaje się być najbardziej umiarkowana, a przy okazji jest obuwiem absolutnie skrajnym – do niczego nie pasuje, a powinna do wszystkiego, jak naga dłoń. Dlaczego bosą stopę w krajach zaekrannych uważa się na nieelegancką i nie pasującą do niczego, co najwyżej do nędzy? Bosa stopa zawsze jest piękna, nawet kiedy pokręcona i popękana niczym korzeń drzewa. Bosa stopa dostarcza niesamowitych wrażeń. Na przykład kiedy stąpamy po gładkiej podłodze z surowych desek niekoniecznie ze szlachetnego drewna..... Cóż to za rozróżnienie: szlachetne – nieszlachetne. Na czym niby miałaby polegać szlachetność jednego rodzaju drewna i nieszlachetność drugiego? Zaraz ludy zaekranne pospieszą z wyjaśnieniami: kolor, trwałość, sękatość, rysunek słojów, twardość (lub miękkość), wiele innych cech wymienią. Dlaczego jednak drewno twarde uznają za bardziej szlachetne od miękkiego, uzależniając stopień szlachetności od stopnia twardości, a stopień chamstwa od stopnia miękkości, tego nie wytłumaczą, upierać się tylko będą, że tak właśnie było, jest i będzie. I nie przekona ich argument, że cudnie i nad wyraz szlachetnie brzmiące skrzypce, wcale nie są zrobione z drewna nad wyraz szlachetnego. Ach, znowu nas zwiewa i spycha. Czyżby? A gdyby nawet, to co z tego? Zawsze możemy zadać pytanie czy aby nasz radykał nie ukrył gdzieś głęboko pod opozycją ciężkie-lekkie opozycji szlachetne-nieszlachetne (lub dosadniej: szlachetne-chamskie) będącej chyba skrajnym przeciwieństwem zasady praktyczności, której hołdował. Czy aby na pewno skrajnym? Czy w ogóle przeciwieństwem? Czyż praktyczność miałaby być chamska, zaś niepraktyczność szlachetna? Czyż proste krzesło, na którym siedzi się wygodnie nie jest pod każdym względem szlachetniejsze od tronu, na którym strach usiąść i zasiąść? Oczywiście, mówiąc o prostym krześle, mieliśmy na myśli prostotę wyrafinowaną dzięki świetnym proporcjom i znakomitej funkcjonalności, nie zaś prymitywny zydel zbity z nieheblowanych desek, choć i taki mógłby się niekiedy okazać całkiem szlachetnym meblem. Zatem, jeśli w niezbadanych zakamarkach umysłu naszego radykała skrywała się jeszcze idea szlachetności, to które buty należałoby uznać za szlachetne, a które za chamskie? Gumofilce uznawane są powszechnie za kwintesencję chamstwa, bo za co innego uznać buty do gnoju? Trudno jednak nie przyznać, iż walonki-gumofilce, mimo swej skrajnej toporności, są bardo praktyczne (choć napisać o nich, że skrajnie, byłoby nadużyciem – wszak cholewę mają nadmiernie szeroką, co z jednej strony pozwala nieomal dosłownie wskoczyć w buty, lecz z drugiej grozi, że wiele rzeczy niezbyt przyjemnych, jak śnieg, błoto czy gnój, też mogą do nich „wskoczyć”). Bardziej, niż niejedne buty, które uznano by za kwintesencję szlachetności (ot, choćby szpilki) ..... Ze szmaciakami jest znacznie większy kłopot, gdyż występują w ogromnej liczbie odmian i nie wiadomo, o którą chodziło naszemu radykałowi – zapewne o takie zwykłe, proste, najtańsze, zwane kiedyś w kraju w którym mieszkał pepegami, bo chyba nie o pantofelki uszyte z najczystszego jedwabiu ...... O chamskości gumofilców w dużym stopniu decydują materiały: guma i filc. Oba nigdy za szlachetne nie były uważane, w szczególności guma – pewnie ze względu na swoja sztuczność. Lecz filc? Wszak proces filcowania jest procesem jak najbardziej naturalnym ..... A gdyby tak te nieszlachetne materiały zastąpić szlachetnymi? Filc jedwabiem, a gumę palisandrem? ...... Drewno! DREWNIANE CHODAKI! Oto obuwie absolutnie uniwersalne. Na wszystkie pory roku. Na brak pór roku. Na wszystkie rodzaje pogody. Na pogodę skrajnie umiarkowaną stale niezmienną. Obuwie szlachetne w swej prostocie i dzięki materiałowi. I jeszcze na dodatek cały czas zapewniające to niezwykłe doznanie kontaktu bosej stopy z gładką, wyślizganą podłogą. A jednocześnie chroniące od innych, równie, lub bardziej, niesamowitych doznań jak nadepnięcie na kamyk o ostrych krawędziach lub rozsierdzoną pszczołę, jak również chodzenie po ściernisku. I nieomal gwarantujące krwawe otarcia. Przed nimi, jak i przed zimnem (ciągle nie ma pewności co do tego, czy ten klimat skrajnie umiarkowany jest zimny czy ciepły) mogłyby chronić skarpety ...... SKARPETY! Wreszcie coś innego. Bo ciągle tylko buty i buty. Wiadomo, że kwestię butów dałoby się ciągnąć w nieskończoność (i to się da zrobić – na przykład ciągle nie tknięta jest wzmiankowana już sprawa jak wyglądałoby obuwie skrajnie umiarkowane), lecz kwestię skarpet też da się tak ciągnąć. Czas zatem porzucić buty. Czas je zdjąć i dać odpocząć stopom. I zastanowić się nad inną sprawą, kto wie czy nie bardziej skrajną niż buty, mianowicie: czy w Liberlandii się chodzi czy nie chodzi? bo jeśli nie chodzi, to po co buty? a jeśli nie chodzi, to jak się poruszamy i co wtedy jest potrzebne? >>>

Czyżby Liberlandia była krainą skrzydeł a nie sandałów?