Jak zamordować doskonale książką trójkątną


Przy stole siedzi najlepszy pisarz na świecie, o którym nikt na świecie nie wie. Siedzi prosto. Nie garbi się, nie skręca tułowia, nie zakłada nogi na nogę. Ma nadzieję, że taka postawa pomoże mu. Prosta postawa to proste i jasne myśli. Logika. Chłodna kalkulacja. A właśnie to mu jest potrzebne. Żadne tam uniesienia, porywy ducha, nie wiadomo skąd płynące natchnienia skutkujące tylko niekonsekwencjami i sprzecznościami. Pokręcone ciało to pokręcone myśli, a tu wszystko musi być jasne. Jak ta kartka papieru na blacie między równolegle ułożonymi rękami. Na kartce ołówek. Zwykły, najzwyklejszy. Prościutki, drewniany patyczek z prościutkim grafitem w środku, równiutko zastrugany.

Jak przystało na najlepszego pisarza na świecie, postanowił napisać najlepszy na świecie kryminał, czyli lepszy od wszystkich kryminałów jakie kiedykolwiek i gdziekolwiek napisano, tak dobry, że lepszego nikt, nigdy i nigdzie nie napisze. Ten najlepszy kryminał sprawi, że świat będzie już wiedział o swoim najlepszym pisarzu. Najlepszy to najlepszy. Najlepszy jest tylko jeden.

Zanim zacznie pisać musi rozwiązać pewien niesłychanie istotny problem. Najlepszy kryminał, czyli doskonały, niesie w sobie sprzeczność, którą śmiało da się określić mianem sprzeczności doskonałej. Oto bowiem w najlepszym kryminale powinien wystąpić najlepszy morderca. Powinien on mieć najlepsze narzędzie zbrodni i przy pomocy tego narzędzia dokonać jej w sposób najlepszy czyli doskonały, a zatem niewykrywalny. Lecz w najlepszym kryminale powinien też wystąpić najlepszy detektyw. Powinien dysponować najlepszymi narzędziami do wykrywania wszelkich, więc także doskonałych, zbrodni i do złapania wszelkich, więc także doskonałych, morderców. I co teraz zrobić?

Wzdycha. Najpierw musi rozwiązanie tego dylematu zapisywać skrótowo i w punktach, maksymalnie prosto i jasno, żeby nie dać pożywki jakimkolwiek wątpliwościom, bo jeśli tego nie zrobi, te one zaczną rosnąć niczym strzępki pleśni, będą się mnożyć i rozwijać bez opamiętania, aż z czasem utworzą wokół niego coś na kształt gęstej, miękkiej mgły, jakby kokon w którym on nie zacznie się przepoczwarzać w cudownego motyla, lecz tylko rozpadnie się na fragmenty zdań, na wyrażenia, pojedyncze słowa, bąknięcia, sylaby, mruknięcia i mamroty, aż wreszcie z najlepszego pisarza na świecie zostanie kupa gnijących liter rozłożonych na brzuszki, laseczki, kreseczki, kropki, ogonki. I nikt nie dowie się, że kiedyś żył najlepszy pisarz na świecie, o którym świat nie wiedział.

Oczywiście, my tego nie wiemy, bo i skąd, na ekranie tego nie widać. My tego domyślamy się, obserwując pisarza uważnie i w napięciu.

Na początku siedzi nieruchomo. Jak posąg. Sprawia wrażenie zdumionego i całkowicie zaskoczonego. Wiadomo, że długo tak nie wytrzyma. Nikt nie oczekuje, iż okaże się, że od miesięcy z zapałem ćwiczył trwanie w bezruchu i będzie tak mógł siedzieć, aż coś wymyśli. Zdradzają to drobne, ledwie zauważalne drgnienia twarzy, których z pewnością nie da się przypisać niedoborowi magnezu. No i to westchnienie, po którym już ani śladu. Wygląda na bardzo zdrowego człowieka, chociaż wiadomo, że pozory uwielbiają mylić. W tym przypadku wszystko jest jednak tak, jak się spodziewamy, że jest. Oczywiście, oczekujemy na niespodzianki, lecz nie takie jak zwykle. To jest niezwykły film, więc nic w nim nie będzie się działo tak, jak się dzieje w zwykłych filmach – jeśli ktoś miałby nie dopuścić do wybuchu bomby, to na pewno zrobi to nie w ostatniej sekundzie, na co wszyscy oczekują i co w związku z tym nie jest żadnym zaskoczeniem, lecz piętnaście minut wcześniej, albo wyleci w powietrze, bo przetnie nie ten kabelek co trzeba, czego się nikt nie spodziewa po bohaterze super saperze. Zatem niespodzianki nie będzie i wygląd jego twarzy mówi prawdę i tylko prawdę. A mówi każdy jej szczegół, każda jej część. Te wargi nieustannie zmieniające swój kształt, to wydymane, to przygryzane, wykrzywiane, wysuwane, zaciskane, cofane, rozchylane, wypychane przez język. Te dyskretnie wydobywające się spomiędzy nich ledwie słyszalne cmokania, mlaskania, prychania. To czoło już to marszczące się, już to wygładzające, rozświetlające się, niemal rozbłyskujące, by za chwilę zachmurzyć się, ściemnieć, zmatowieć. Ten nos raz szpiczasty, raz okrągły, nozdrza rozszerzające się i zwężające, prawie zamykające się (jak on to robi?). Te policzki zapadające się z rozpaczy i wydymające... z czego?... triumfalnie? bo zupełnie jakby grał na trąbce, dął w róg... jakby chciał zadąć... Ta głowa, wszystkie jej kręcenia, skrzywienia, skłonienia, kołysania, opadania... Te oczy na zmianę rozpalające się i gasnące, ginące pod powiekami, by po chwili niemal wyskakiwać z orbit, wytrzeszczane, wywracane jakby chciały zaglądnąć do wnętrza głowy (czyżby przeszedł on katorżniczy trening w jednym z teatrów kathakali?)... oczy zasłaniane palcami, dłonią, przedramieniem… Ręce. Właśnie. Przede wszystkim ręce. Chwytają ostrożnie ołówek. Podnoszą go i teraz zaczyna się nieprawdopodobny taniec w powietrzu. Nadzwyczajne akrobacje. Śruby, beczki, piruety, spirale, pętle, karuzele, wiatraki, wirowania... Potem balet na stole. Cyrk. Gimnastyka. Salta, szpagaty, turlania, przewroty, koziołki. Stukania. Przede wszystkim stukania. O stół. O głowę. O wierzch dłoni. O papier. O palec. O rękaw. Co za bogactwo rytmów! Jakie zróżnicowane tempa... Kartka też nie pozostaje niezmiennie w tej samej pozycji. To się przysuwa, to się odsuwa. Troszkę w lewo, troszkę w prawo. Znowu w prawo. I jeszcze bardziej w prawo. Potem przekrzywia się, jej krawędzie przestają być równoległe do krawędzi stołu, unosi się jeden róg, unosi drugi, jakby kartka chciała poderwać się do lotu, by za chwilę opaść zrezygnowana. I to wszystko powtarzane dziesiątki razy – czyżby to był jakiś sekretny kod służący do przekazania tajnej informacji? Komu miałby przekazać tę informację? W pomieszczeniu, w którym siedzi nie widzimy nikogo poza nim, nie wiemy jednak czy kogoś nie ma, kamera ciągle pracuje na zbliżeniach, żadnych ogólnych planów. Może ktoś obserwuje go przez okno (jeśli jest tam okno) albo przez dziurę w suficie (jeśli jest tam sufit)? Zastanawiając się nad tym śledzimy z niesłabnącym zainteresowaniem te zmieniające się nastroje przelatujące po twarzy, po całym ciele, niczym chmury po niebie, niczym wiatr po spokojnej tafli wody w jeziorze. Aż w najmniej oczekiwanym momencie, czyli wtedy kiedy wydaje nam się, że pisarz odetchnie z ulgą i zerwie się z krzesełka niesiony entuzjazmem wreszcie odpowiedziawszy na gnębiące go pytania, widzimy jak jego postać, do tej pory cały czas napięta jak struna, pęka i flaczeje. Znika nerwowość, ruchy powolnieją, ołówek przestaje tańczyć, ręce nie wygłupiają się, oczy tracą blask. Rezygnacja. Całkowita rezygnacja. Nic nie wymyśli, znowu nic mu się nie uda. I tak w akcie ostatecznego poddania się, w pełni akceptując swą klęskę powoli i dokładnie składa kartkę papieru. Właśnie – składa! Nie gniecie gwałtownym, porywczym ruchem, by cisnąć ją z wściekłością do kosza, lecz wbrew logice zagina po skosie. Sam nie wie dlaczego tak, dziwi się samemu sobie, że stara się z jak największą precyzją zrównać krawędzie i uzyskać jak najostrzejszy szpic. Po co? Czy chce zrobić papierowy samolocik? Fruwającą papierową strzałkę? Rzadko kiedy mu się udawało zrobić to dobrze, z reguły samolocik prawie od razu pikował ku podłodze. Pewnie dlatego, że nigdy nie mógł spamiętać tych skomplikowanych zagięć, wygięć i wywinięć wykonywanych w ściśle określonej kolejności, która wykluczała jakiekolwiek błędy, gdyż błędy były nienaprawialne i całkowicie dyskwalifikujące. Wpatruje się bezmyślnie w zagiętą kartkę papieru. Już sięga po nią, by ją rozłożyć i zagiąć w drugą stronę, kiedy ręka zawisa w powietrzu, jakby miała nigdy nie opaść – idealny papierowy samolocik, nigdy nielądujący, wiecznie unoszący się.

TRÓJKĄTNA KSIĄŻKA!

Umysł i ciało rażone prądem. Trójkątna książka!!! Kwadratowa strona złożona po przekątnej. Tak! To jest to! Książka jak maczuga. Tak jak flet shakuhachi, co łączył w sobie najsubtelniejsze tony z dziką siłą. Jak nieco zmodyfikowana maoryska patu, gdzie krągłości zastąpiono kanciastością, a ornamenty zamieniły się w pismo. Książka jak bumerang. Tak. Chwytasz za jeden z ostrokątnych rogów i walisz nią na odlew, bijesz kątem prostym niczym paleolitycznym kamiennym tłukiem. Albo ciskasz nią, a ona leci i kosi głowy. Tak. To jest to. A o czym będzie ta książka? Ta książka będzie bełkotem. Większość książek jest przecież takim lub innym bełkotem. Mniej lub bardziej zrozumiałym. Ta będzie bełkotem całkowitym. Okropnym i strasznym. Bełkotem uśmiercającym. To nic trudnego napisać taką książkę. W tym jest przecież mistrzem. A kiedy książka trafi do księgarń, kiedy ludzie zaczną ją kupować zwabieni jej unikalnością, kiedy otworzą ją, a będzie się otwierać zachwycająco, jak motyl rozchyla swoje skrzydła, i zaczną czytać, to jeśli nie padną od razu porażeni jej bzdurnością, to wpadną w szał i rozwścieczeni zaczną nimi ciskać na oślep, one zaś będą latać z furkotem i obcinać głowy, kiereszować ciała. Ach! Czyż to nie będzie zbrodnia doskonała? Czyż to nie będzie doskonałe narzędzie zbrodni? Nikt przecież nie posądzi o zbrodnię autora. Posądzony zostanie afekt i przypadek. Czytelnicza pomroczność. Bo przecież nie awangardowość dzieła, nie awangarda jako taka!

Oczywiście, to wszystko wyczytujemy z twarzy naszego bohatera, z płonących oczu. Przecież on tego nie mówi głośno, nawet nie szepcze do siebie w zatraceniu. Wie dobrze, że to tajemnica, która nie może opuścić jego głowy. My do tej głowy zaglądamy, bo nam wolno. On o nas nie wie, a nawet jeśli wie, to wie, że my jego sekretu nie zdradzimy. Chcemy przecież dowiedzieć się, co będzie dalej.

A dalej wydarzenia toczą się z zawrotną prędkością. Dalej akcja jest tak dynamiczna, jak dramatycznie powolna była na początku, który to początek sięgał niemal końca...

Pędzi ulicą. W ręce trzyma plik trójkątnych kartek zszytych byle jak, sklejonych byle jak. To tylko model. Pierwsza przymiarka. Chce bowiem sprawdzić, czy da się zrobić taką książkę. Chce wiedzieć, czego będzie mógł żądać od wydawców, czego wymagać od drukarzy. Ta klecina wygląda całkiem dobrze. Nawet mimo bylejakości zszycia i klejenia. Wyglądałby znacznie, o znacznie lepiej, gdyby brzegi były równo obcięte. Grzbiet będzie zakryty okładką, jakąś, jeszcze nie wie jaką, zastanowi się po obcięciu, więc tam nierówności nie będą razić, lecz nierówne brzegi mogą zniechęcać. Zatem muszą zostać obcięte. Dlatego pędzi do introligatora. Wielokrotnie zanosił do niego książki, a ten je naprawiał. Zna go i ceni. Który to introligator nie ceniłby miłośnika książek? A jeśli go ceni, to nie będzie wypytywał. O to chodzi, żeby nie wypytywał, bo jeszcze mu się w tym swoim rozentuzjamowaniu wygada.

Już. To ta brama. Wchodzi, prawie wbiega na malutkie podwórko, ciemne i cementowe, gdzie nie wyrosłaby nawet najmarniejsza trawka. Krzywe drzwi, obok brudne okno. Zdążył. Jeszcze otwarte. Wchodzi. Nie ma nikogo. Tak jak się spodziewał. Mało kto zna to miejsce. Ciemna jaskinia gdzie zamieszkują żeliwne monstra pielęgnowane i karmione przez zgarbionego, zasuszonego, starego człowieka. Wita się z nim. Pyta: Czy może mi Pan obciąć książkę? Tamten odpowiada z radością: Ależ oczywiście... Świetnie, jest tylko mały problem – ta książka jest trójkątna... Jak to!? Stary introligator prostuje się. Twarz robi mu się tekturowa. To niemożliwe! Nie da się! Słyszy Pan?! Nie da się obciąć trójkątnej książki. Nie pasuje do winkla! Świat książek jest światem prostokątnym, nie ma w nim miejsca na trójkąty!!

I wybiega jak szalony na podwórko. Teraz on pędzi przez mroczną bramę na rozświetloną ulicę. Pędzi i nie widzi nikogo. Potrąca ludzi, obija się o domy, o latarnie, o samochody. Cały czas mamrocze do siebie. Dlaczego ja? Dlaczego przyszedł do mnie? Więc to prawda. To jednak prawda. Prawda. Zatem spełniło się. Tak jak było napisane. Że któregoś dnia pojawi się u starego introligatora, tuż przed zamknięciem jego warsztatu przez wszystkich zapomnianego, człowiek w średnim wieku, podobno najlepszy pisarz na świecie o którym świat nic nie wie, i przyniesie trójkątną książkę pełną bzdur, i poprosi, by obciąć jej brzegi. I wtedy nastąpi koniec świata.

I następuje.  >>>