Kiedy idę ulicami miasta, wyobrażam sobie, że domy to ogromne litery, a ulice to interlinie i przerwy między literami, zaś podwórka to puste wnętrza liter...... Gdyby zatem domy spłaszczyć, a miasto zmniejszyć do rozmiarów zwykłej kartki papieru, to otrzymalibyśmy stronę tekstu.
Kiedy czytam, to wyobrażam sobie, że wędruję między literami i gdyby te litery powiększyć kilka tysięcy razy to byłyby jako domy, a ja, w równie cudowny sposób niepowiększony, przemykałbym między nimi, po interliniach, niczym zwykły przechodzień spieszący ulicą.....

W ten sposób autor, czyli Dorwałas Oknowawski, przedstawia w katalogu wystawy swoje inspiracje, swój tok myślenia. Nie wyjaśnia jednak, czy sam napisał powyższe zdania czy może gdzieś je przeczytał, one zaś tak wryły mu się w pamięć, że teraz traktuje je jak własne i nawet nie stara się dociec, kto je napisał, czy to przypadkiem nie był on sam o ileś tam lat młodszy. Nieważne.

Oto mapa miasta Łodzi. Ale nie całego. Jakiegoś fragmentu, trudno powiedzieć którego. Może jest to Księży Młyn, może okolice ulicy Piotrkowskiej. Nie wiadomo też dlaczego akurat tego miasta. W tej sprawie autor milczy, a my też nie będziemy się wypowiadać – czasami przecież przyczyna bywa tak trywialna, że zupełnie nie ma co się nad nią rozwodzić. Natomiast jak najbardziej zasadne jest rozwodzenie się nad tym jaka jest to mapa.
Jak każdą mapę, także i tę da się złożyć. Złożona jako żywo przypomina książkę, chociaż trochę nietypowego formatu. Na jednej stronie mieści się jeden blok, czyli domy znajdujące się w polu wytyczonym przez krzyżujące się ulice ||= to miasto, a przynajmniej jakaś jego część, ma strukturę zabudowy podobną do typowej amerykańskiej szachownicy, więc pojęcie bloku powinno byś dosyć jasne =||. Plama jaką tworzy zabudowa została przekształcona w literę, albo kilka liter tworzących sylabę lub wyraz. Jednocześnie taka litera składa się z setek malutkich literek (tak jak mur z cegieł), czyli jest po prostu tekstem. Złożona mapa jest poprzecinana w sposób umożliwiający odwracania poszczególnych kartek. A zatem mamy do czynienia z prawie normalną książkę, której kartki są połączone w tak osobliwy sposób, iż można tę książkę rozłożyć w wielką mapę; dopiero po rozłożeniu możliwe staje się odczytanie tekstu ułożonego z wielkich liter-stron.
Napisanie mapy wcale nie oznacza rezygnacji z rysunków – te pojawiają się, aczkolwiek zdecydowanie dominujący jest tekst; w niektórych miejscach zaś zaciera się różnica między pisaniem a rysowaniem – jakby nie było litera to przecież obrazek, czyli rysunek. Co więcej, niektóre bloki są rozpisane (rozrysowane) piętrowo, są czymś w rodzaju książki w książce – zostało to osiągnięte w prosty sposób przez nałożenie na dany blok-stronę kilku kartek, albo sklejonych w harmonijkę, albo połączonych w zeszyt.
Mamy zatem jednocześnie książkę w rodzaju atlasu drogowego, gdzie każda strona jest kolejnym fragmentem mapy oraz mapę, którą da się zawiesić na ścianie lub rozłożyć na podłodze, bo z pewnością ma ona rozmiary kilka metrów na kilka metrów.
Tak jest w przypadku papierowej wersji dzieła.
Łatwo wyobrazić sobie wersję elektroniczną, która nie jest prezentowana w Galerii kARTka, z powodu nadzwyczaj prozaicznego: jeszcze takowa nie istnieje i nie wiadomo czy istnieć będzie. Gdyby jednak istniała, wówczas jeden blok zajmowałby jeden ekran czyli byłby jedną leksją. Technologia hipertekstu pozwalałaby na nieskończone wręcz penetrowanie takiego bloku, nawarstwianie tekstów i obrazów prostopadle do powierzchni mapy.
O ile więc wersja papierowa jest niejako z natury rzeczy skończona, zamknięta (choć przecież zawsze można by coś do niej doczepiać lub doklejać – niemniej jednak na przeszkodzie stałyby tutaj problemy techniczno-organizacyjne, na przykład trudno sobie wyobrazić, że nabywca przychodzi co jakiś czas, żeby dostać kolejny dodatek; a gdyby był to dodatek, który należałoby umieścić POD mapą, to co wtedy? doczepić byłoby go łatwo, ale jak się potem do niego dostać? w przypadku hipertekstu nie ma tych problemów, bo POD i NAD istnieją jedynie w naszej wyobraźni), to wersja elektroniczna może być wersją nieskończoną. Być może mogłaby nawet przybrać z czasem (albo już od początku) postać wyrafinowanej gry...

A jeśli jest mapa, to musi być także poszukiwanie skarbu.
Punkt wyjścia jest prosty: nie wiemy gdzie jest skarb i nie wiemy co to za skarb. Czyli nie wiemy gdzie i czego szukać. Mamy tylko do dyspozycji opisy. Opisy ogólne i szczegółowe, wręcz drobiazgowe. Opisy poetyckie, metaforyczne, alegoryczne, gubiące-się-w-niezliczonych-wtrąceniach-i-wątkach-pobocznych, opisy wprost i nie-wprost, nudne i porywające, piękne, fantastyczne, nierealne, lakoniczne ..... i tu zaczyna GRA, bowiem opis jest tylko opisem, nie jest tym co opisuje, czy zatem możemy poznać (i rozpoznać) na podstawie opisu to, co jest opisywane?