Niestety, trochę to potrwa. Nic na to nie poradzę. To nie jest autobus ekspresowy. To jest autobus bardzo nieekspresowy. Ślamazarny. Ślimaczo-żółwi. Może trochę przesadzam, ale lepsze jest rozczarowanie pozytywne niż negatywne. Autobus to autobus i nie ma co oczekiwać, że będzie jechał niczym przysłowiowa strzała, że będzie pochłaniał, albo połykał kilometry, a widok za oknem będzie się rozmazywał w smugę nie pozwalającą dostrzec jakichkolwiek szczegółów, które umożliwiałyby rozpoznanie okolicy, lub tylko określenie w przybliżeniu co to za krajobraz, co to za kraina ..... Takie pędzenie nie jest potrzebne. I tak przecież nic nie widać, bo nie ma okien, więc prędkość podróżowania nie jest tak istotna. Jedynym oknem jest twoja wyobraźnia. Zresztą jak zwykle. Możesz więc wyobrazić sobie, że ten autobus jest bardziej kolorowy niż najbarwniejszy motyl, jest pomalowany orgiastycznie, ozdobiony całym mnóstwem furkoczących chorągiewek, oblepiony niezliczonymi chromowanymi elementami, których funkcja jest całkowitą tajemnicą nawet dla ich twórcy i wytwórcy.... kłamię – ich funkcją jest wprawianie w zdumienie, ich zadaniem jest oszołomienie innych mijanych pojazdów, aby poczuły się gorsze, słabsze, zaniedbane, nieważne, niepewne i odsunęły na bok..... Możesz wyobrazić sobie ten autobus także jako złote cygaro, torpedę, pocisk, jakkolwiek możesz sobie go wyobrazić, niemniej jednak trzeba pamiętać, że autobus to autobus, musi mieć koła, nie może pędzić zawieszony w powietrzu, bo wtedy po prostu nie będzie autobusem ..... No dobrze. Wyobrażaj sobie co chcesz. Niezależnie od tych wyobrażeń, szybko nie będziesz jechał. Będziesz przemieszczał się wolno. Taka jest bowiem natura autobusu, także i tego, choć chyba należałoby go uznać za widmo.
Jedziesz. Wsiadłeś i jedziesz. Zapewne chciałbyś wiedzieć dokąd. Przeważająca część pasażerów jedzie dokądś – tylko nieliczni jadą donikąd, to znaczy jadą tam, dokąd jedzie autobus i jest im obojętne gdzie to jest... Zakładam jednak, że ty przynależysz do tej przeważającej grupy, zatem chciałbyś wiedzieć, czy dojedziesz tam, dokąd chcesz dojechać. Także ten autobus chciałby wiedzieć dokąd jedzie. Chociaż on może wie. Wiele wskazuje na to, że nie jest to jego pierwszy kurs. Ale równie wiele wskazuje, że jest to jego pierwszy kurs. Nie pierwszy kurs w ogóle, lecz pierwszy kurs tą trasą – tą, którą wybrałeś. Skoro wsiadłeś do tego autobusu, to jakiegoś wyboru dokonałeś. Wybrałeś przecież ten autobus. Co prawdy nie było żadnego innego, ale mogłeś do niego nie wsiadać i wtedy byś go nie wybrał i nie jechał tak jak jedziesz. Oczywiście, gdybyś tu dotarł trochę wcześniej lub trochę później, czekałby na ciebie inny autobus, no ale ty przybyłeś tu dokładnie wtedy, kiedy przybyłeś i nie ma co rozwodzić się nad tym, co by było, gdybyś przybył wcześniej lub później. Lub nie przybył wcale. Lub przybył i stwierdził, że takim gruchotem nie będziesz jechał, bo chyba byś oszalał od skrzypienia siedzeń i grzechotu przerdzewiałych blach. Jaki by to był lub nie był autobus jedno jest pewne, że nie pokazywano by w nim żadnych filmów. Ten autobus, jak i każdy inny tutaj, nie jest bowiem kinem na kółkach – jest, lub bywa (trzeba dobrze trafić), raczej biblioteką na kółka, czego należało się spodziewać. A skoro jest to (lub bywa – zależy jak się trafi) autobus widmo, to i będziesz miał do czynienia z biblioteką widmem. A jeśli będzie to biblioteka widmo, to raczej należy oczekiwać w niej książek widm. Jeśli komuś się poszczęści, to może trafi na dzieło napisane przez niejakiego Słowadara Noskiwakowa, nigdy nie wydane, o zapomnianym tytule, istniejące chyba tylko w jednym egzemplarzu, choć co do tego pewności nie ma, gdyż jest to maszynopis, a właściwie kopia, druga lub trzecia odbitka, dobrze czytelna, co świadczyłoby o dobrej jakości użytej kalki, jak i o sile z jaką autor uderzał w klawisze maszyny jaka szkoda, że nie ma dynamicznych klawiatur, które pozwalałyby uzyskiwać litery różnej grubości w zależności od siły i ekspresji pisania – już o tym gdzieś i kiedyś wzmiankowałem, ale nigdy dość promowania takiego pomysłu – jeśli w Liberlandii powstanie kiedyś fabryka klawiatur, to będą to właśnie takie klawiatury, żadne inne. Czy jednak to beztytulne dzieło zasługuje na miano książki, skoro nigdy książką nie było? Czy wystarczą tylko intencje i zamiary? Zostawmy to. I zapamiętajmy. Rozwiązywanie tego problemu może się przydać w dalszej podróży...

Autobus był gorszy niż zwykle, bez napisu „super-de-lux”. Wędrujące powoli w dół słońce rozpalało szyby, zalewało je blaskiem, ceratowe obicia foteli przyklejały się do ud i pleców. Starcy z siwymi, szeleszczącymi pod palcami szczecinami bród, o twarzach przypominających przeczernione, grubo cięte drzeworyty, siedzieli akurat przy oknach i nie pozwalali ich uchylić. Trwali w nieruchomym zaduchu gęstym od kurzu, który wdzierał się przez szczeliny i wisiał delikatną mgiełką między siedzeniami... Ludzie, którzy jechali z nimi też jakby byli gorsi – ciemniejsi, bardziej zabiedzeni, pokryci niemożliwą do usunięcia cienką warstewką szarego pyłu.
Droga przez pustynię... Co by tu napisać o drodze przez pustynię? O dziesiątkach kilometrów pokonywanych w jednostajnym szumie, bez zakrętów, szybko, bardzo szybko? Straszna pustka dookoła, niesamowita, pełna czerwieni zachodzącego słońca, pełna granatowego nieba, po którym turlał się niewiarygodnie nisko ogromny księżyc; kolosalny szary dywan piasku ozdobiony równomiernie rozrzuconymi drobnymi kępkami suchych porostów. Czasami wpełzały do okien wioski lepione z gliny, czasami stado czarnych koziołków, czasami garbiły się fotogenicznie wielbłądy – wtedy P. zaczynał szamotać się z aparatem. Potem góry strzępiły swoje wierzchołki, roztrzaskiwały się na ostre, kłujące oczy i czarne niebo skały – jak fantazyjnie wycięta papierowa koronka... Zatrzymali się w pustynnym zajeździe. Po jednej stronie drogi stał podłużny budynek; jedli w nim trzykrotnie przepłacony ryż i pili herbatą, rozmawiali z chłopakiem, który jechał do Zahedanu i potem pomógł im znaleźć nocleg. Po drugiej stronie drogi nie było nic; olbrzymie nic rozpościerało się bez końca, u dołu było szare, u góry czarne, upaćkane srebrem. To dziwne uczucie – zetknąć się z taką pustką. Człowiek myśli, że wszędzie jest czegoś pełno, a tu nagle odkrywa, że znajduje się w miejscu, gdzie nie ma nic. To strasznie onieśmiela, to wydaje się niemożliwe, że istnieje taki bezruch, taka martwa cisza. Bo pustka jest wtedy, gdy jest całkowity bezruch, martwota... Obsikali to nieme, głuche, ślepe nic, szare u dołu i czarne u góry, rozciągające się w dusznym powietrzu nieskończenie daleko na boki... Przestraszeni wsiedli do autobusu i pojechali dalej drogą, która nagle z czarnej, prościutkiej wstęgi przemieniła się w pokręcone koleiny pełne dołów i wybrzuszeń. Radio cicho, ochryple, pięknie zawodziło, a kierowcy zmieniali się w biegu przekazując sobie kierownicę jakby to było kółko od serso... Czy pustka to samotność? Co to jest samotność? Na czym ona polega? Czy na tym, że ma się w sobie cały świat, to niebo, tę ziemię, te zielone drzewa i trawy, te białe skłębione chmury, tych drepczących tam i z powrotem i bez końca ludzi? Jakże można być samotnym mając to wszystko w sobie?... Jak się o tym dowiedzieć? A może nie ma sensu się dowiadywać? Może tak musi być skoro tak jest?...

Przystanek. Ot, co.... Taki przystanek. Niby nic. Krótka przerwa na sikanie. I tyle. Nic więcej... Ale jakie to sikanie! Sikanie na ABSOLUT. Sikanie w ABSOLUT..... SIKANIE i ABSOLUT..... Czyli pełnia. Nic dodać – nic ująć. Czysta abstrakcja i czysty konkret. Uniesienie mistyczne najwyższej próby i pełne zaspokojenie fizjologiczne. Duch i materia. Ach i uff. Cała fizyczność metafizyki... A wszystko naturalne jak oddech – bez cienia patosu i teatralnych gestów, bez najmniejszej rutyny... Ktoś mógłby wykrzyknąć: ależ to przecież zen w najczystszej postaci! I ten kto tak by wykrzyknął, myliłby się okrutnie. Albowiem tam nie było żadnego zen, ani niczego podobnego lub niepodobnego do zen. Zen tam było całkowicie niepotrzebne. Najmniejsza ilość zen wszystko by popsuła. I coś takiego przytrafiło im się prawie na początku podróży. Mogli dalej już nie jechać, bo i po co? Wszak osiągnęli cel. Niczego wspanialszego już doświadczyć nie mogli. Lecz oni o tym nie wiedzieli. Chyba. Albo wtedy nie wiedzieli. Dowiedzieli się o tym później. Prawdopodobnie za późno. I nie wszyscy... A poza tym: jak przerwać podróż? No jak?
Chociaż doszło do tak niebywałego i niesłychanego wydarzenia, do jakiego wcale tak często nie dochodzi, chociaż istnieją potencjalne możliwości, żeby dochodziło do niego codziennie, a nawet co chwilę, podróż opisana przez Noskiwakowa niczym specjalnym nie wyróżniała się od innych włóczęg tego rodzaju. Nie była przecież wyprawą przez dziewicze lody Arktyki, ani równie dziewicze piaski Sahary. Nie była też luksusową wycieczką klimatyzowanym transatlantykiem ze wszelkimi wygodami. Aczkolwiek była zapewne bardziej szalona niż wiele innych podróży tego rodzaju, choć trudno byłoby teraz wskazać na czym miałoby polegać to szaleństwo, a w szczególności dlaczego miałoby być tego szaleństwa trochę więcej niż w przypadku innych tego typu podróży – tu należałoby zapytać: jakiego typu? - należałoby też odpowiedzieć: inicjacyjnego? Oto dwaj koledzy, gdzieś tak w połowie drugiej połowy ubiegłego wieku wyruszają w podróż z jednego egzotycznego kraju, który wcale nie wydaje im się egzotyczny albowiem w nim się urodzili i przeżyli po dwadzieścia kilka lat, do innego egzotycznego kraju, który wydaje im się egzotyczny albowiem nigdy w nim nie byli a na dodatek jest on o wiele wiele większy, starszy i gorętszy i wszystko jest w nim inne, mając pieniądze tylko na podróż w jedną stronę; po drodze spotykają trzeciego, który chociaż ma opłaconą podróż w obie strony wcale się od nich tak bardzo nie różni oczywiście ten wielki egzotyczny kraj wcale nie jest egzotyczny dla ludzi, którzy się w nim urodzili, chociaż także i dla nich jest wielki ...... I choć trudno to sobie wyobrazić, ale każda podróż każdym autobusem, może być równie inicjacyjna i prowadzić do krain bardziej egzotycznych niż senne marzenia. Pod warunkiem, że będą w niej takie przystanki, jak ten opisany w przytoczonym fragmencie....
Skoro o przystankach mowa, to należałoby się zastanowić, gdzie takowe zrobić. I czy w ogóle je robić – wszak można założyć, że będą tylko takie na żądanie: chcesz wysiąść tu? proszę bardzo, zatrzymujemy się i wysiadasz; można też założyć, że autobus nie zatrzymuje się, a ty i tak wysiadasz, wyskakujesz w biegu... Różne rzeczy można założyć – co jednak wybrać? No właśnie: co wybrać? Chyba trzeba zatrzymać się na chwilę i dogłębnie to przemyśleć. Nie wszędzie i nie zawsze zdarza się, że po drugiej stronie drogi akurat zatrzymał się na krótki odpoczynek ABSOLUT.
Czyli nie należy przedwcześnie odrzucać pomysłu, że AUTOBUS goni ABSOLUT. Jedzie i uważnie się rozgląda. Jeśli zauważy absolut, to się zatrzymuje, ale nic nie mówi. Ty jako pasażer musisz być gotowy wysiąść w każdej chwili. Ale wysiąść to mało. Trzeba jeszcze ten absolut zauważyć... Strasznie to skomplikowane i raczej należy się spodziewać, że pasażerów będzie niewielu i takie linie autobusowe długo nie pociągną. No, chyba że będą stosowały zręczny kamuflaż – nie będą to białe pojazdy z dużym, również białym napisem na burcie, AHA!B, ale będą wyglądały zupełnie normalnie, cokolwiek by to miało znaczyć.
A skądinąd ciekawe, czy w Liberlandii jest pustynia, a jeśli jest to gdzie – i czy jest wielka, średnia czy mała. Co wcale nie znaczy, że istnienie pustyni jest warunkiem spotkania Absolutu. Absoluty też są różne. Jedne lubią pustynie, a drugie wolą dżungle. Nie znaczy to też, że Absolut to pustka, lub że Absoluty gęsto zamieszkują obszary puste i niezagospodarowane. Ani też, że są rzadko spotykanymi formami endemicznymi. Podobno niekiedy można je znaleźć w literach. Podobno najchętniej przebywają w literce O, zupełnie nie wiadomo dlaczego, aczkolwiek zdarza się, iż wybierają d. Takie d absolutne łatwo poznać, albowiem leży, udaje ślimaka i myśli, że jest świetnym projektem przystanku - nietuzinkowym.........